MATCHDAY #25

Za nami dzień meczowy, w którym działo się naprawdę dużo. W starciu trzecioligowych gigantów górą Team Looz, który mimo zwycięstwa nie wskoczył na fotel lidera. W drugiej lidze Dream Volley wygrało arcyważne spotkanie z Hydrą TSS Gdańsk. To sprawia, że w kwestii potencjalnego awansu wszystko w ich rękach. Jeśli chodzi o elitę to dwa zwycięstwa dołożyła ekipa EviRent, która jest już o włos od obrony mistrzowskiego tytułu. Zapraszamy na podsumowanie poniedziałkowej serii gier!

Port Gdańsk – Wilki Północy 2-1 (21-14; 15-21; 23-21)

Do przedostatniego spotkania w sezonie Jesień’21 obie drużyny przystępowały zmotywowane. Wszystko za sprawą pierwszego starcia ekip, do którego doszło na początku października, jeszcze w rundzie zasadniczej. Spotkanie rozegrane 4 października rozpoczęło kapitalną serię zwycięstw drużyny Wilków. Jak się później okazało, kapitalna historia, która rozpoczęła się w meczu z ‘Portowcami’, na ‘Portowcach’ się również zakończyła. Okazało się bowiem, że drużyna z doków wzięła udany rewanż za spotkanie sprzed miesiąca. To, co warte odnotowania to fakt, że wygrana Portu nie była absolutnie dziełem przypadku, a w pełni zasłużona. Już początek meczu rozpoczął się od prowadzenia 9-5, na które drużynę z doków po dwóch punktach z rzędu wyprowadził Artur Lass. W dalszej części seta, gracze w granatowych trykotach zdołali tę przewagę jeszcze powiększyć. Gdy na tablicy wyników pojawiło się 17-10 dla Portu stało się jasne, że jedna z dwóch najbardziej doświadczonych ekip w historii Siatkarskiej Ligi Trójmiasta już tego nie wypuści. Druga odsłona do pewnego momentu była bardzo wyrównana (10-10). Po dwóch skutecznych atakach Mikołaja Stempina, Wilki objęły prowadzenie 13-11, którego jak się później okazało, już nie oddali. Finalnie, set ten zakończył się wygraną Wilków do 15. Dyspozycja, jaką zaprezentowali gracze z ‘Północy’ w drugiej odsłonie była zdecydowanie lepsza niż miało to miejsce w pierwszym secie. To z kolei oznaczało, że mogliśmy się spodziewać wyrównanego trzeciego seta, który zadecyduje o wygranej w meczu. Na całe szczęście się nie pomyliliśmy, bo obie drużyny stworzyły w nim świetny pojedynek. W trzeciej partii oba zespoły popełniały bardzo małą liczbę błędów własnych, a o punktach dla poszczególnych drużyn decydowała jakość, a nie błędy przeciwników. Po miłym dla oka secie, górą z pojedynku wyszli ‘Portowcy’, którzy wygrali partię 23-21.

Dziki Wejherowo – Gonito Volley 3-0 (21-19; 21-18; 23-21)

Przed meczem sporo mówiliśmy o tym, że Dziki Wejherowo mają z Gonito rachunki do wyrównania. Gdy dołożyliśmy do tego fakt, że może się okazać, że dla Gonito był to mecz o być albo nie być na drugoligowych parkietach,wychodzi na to, że był to jeden z najważniejszych meczów drużyny Wojciecha Strychalskiego w historii Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. Cóż, ekipa ‘Tygrysów’ po spotkaniu może mówić o pechu. Pierwsza sprawa jest taka, że z uwagi na sprawy osobiste, w meczu nie mogło wziąć udział kilku graczy Gonito. Druga sprawa to kontuzja odniesiona w trakcie spotkania przez jednego z liderów tej drużyny – Michała Konopkę. Wreszcie trzecia – Gonito w każdym z trzech setów ocierało się o zwycięstwo. Zamiast jednak trzech punktów na koncie, które w sposób oczywisty poprawiłyby ich sytuację, mamy okrągłe zero. O ile przed meczem z Dzikami sytuacja Gonito była nieciekawa, tak obecnie robi się bardzo źle. Słabsza forma, kontuzje, absencje zawodników. Cóż, nie wygląda to dobrze. Dziki Wejherowo z kolei po raz kolejny w obecnym sezonie udowadniają, jaki szalony progres poczynili. Z drużyny, która przegrała baraż o drugą ligę do ekipy, która znajduje się na szóstym miejscu w tabeli. Cóż, jest to bardziej imponujące niż zamiana poczwarki w motyla. Bez wątpienia można stwierdzić, ze drużyna z Wejherowa jest czarnym dzikiem koniem obecnego sezonu. Szacuneczek.

Speednet 2 – DNV S*M*A*S*H 2-1 (21-8; 21-12; 17-21)

W zapowiedzi przedmeczowej, jako faworyta spotkania wskazaliśmy drużynę DNV S*M*A*S*H. Taki typ wyraźnie nie spodobał się graczom Speednetu, o czym dali jednoznacznie znać wchodząc do szatni przed rozpoczęciem spotkania. Sami nie wiemy, czy nie jest to przypadkiem dobra forma mobilizacji, ale na spotkanie z DNV Speednet wyszedł nabuzowany jak pies na listonosza. Nie minęła chwila od pierwszego gwizdka sędziego, a ‘Programiści’ prowadzili już 10-2. Tak wysoka przewaga ‘Różowych’ sprawiła, że drużyna DNV była zmuszona wziąć czas. Cóż, ten na niewiele się zdał, bowiem po chwili Speednet powiększył swoją przewagę do stanu 15-3 i kiedy zanosiło się na prawdziwy łomot, ‘Programiści’ zaprezentowali nieco ludzkich uczuć, pozwalając swoim rywalom na zdobycie kilku punktów. Finalnie set ten zakończył się wynikiem 21-8 dla Speednetu i szczerze powiedziawszy nie mogliśmy pozbyć się wrażenia deja vu ze spotkania rozegranego 18 października. Różnica była taka, że w tamtym spotkaniu to Speednet w jednym secie został wybatożony przez swoich rywali. Drugi set, mimo że ponownie jednostronny, nie był aż tak bolesny dla drużyny DNV. Gracze z ulicy Łużyckiej zaprezentowali się w tej partii nieco lepiej, co finalnie pozwoliło im na ugranie dwunastu punktów. Ostatnia partia, dla odmiany rozpoczęła się lepiej dla DNV. Po dwóch atakach Kamila Śmiałkowskiego oraz Vitalija Lukashenko, DNV objęło prowadzenie 5-2. Wypracowana na samym początku zaliczka pozwoliła im na kontrolowanie przebiegu seta i utrzymywanie swojego rywala na dystans. Ostatecznie partia ta zakończyła się wynikiem 21-17 dla DNV, a cały mecz wygraną graczy Speednetu, którzy wzięli udany rewanż za porażkę z rundy zasadniczej.

EviRent VT – Trójmiejska Strefa Szkód 2-1 (21-23; 21-18; 21-15)

Po świetnym fragmencie w lidze, dzięki któremu Trójmiejska Strefa Szkód wskoczyła do grupy mistrzowskiej przyszedł pierwszy mecz, w którym rywal był z najwyższej możliwej półki. Trójmiejska Strefa Szkód zmierzyła się bowiem z drużyną, z którą jak do tej pory w SL3 wygrała… tylko jedna ekipa. Z drugiej strony TSS mógł pomyśleć, że skoro udało się Speednetowi to czemu im miałoby się nie udać? Z odpowiednim mentalem TSS rozpoczął mecz naprawdę dobrze. Po wyrównanym początku na tablicy mieliśmy wynik 10-10. Jako pierwsi na znaczące prowadzenie wyszli gracze EviRent. Po ataku oraz dwóch blokach z rzędu Macieja Mozola, EviRent objął prowadzenie 17-13, po którym wydawało się, że emocje ‘zostały zabite’. Nieco inny plan na wieczór mieli gracze Mateusza Woźniaka, którzy dość niespodziewanie najpierw doprowadzili do wyrównania (17-17), by po chwili cieszyć się z wygrania seta po walce na przewagi. Druga odsłona po wyrównanym fragmencie zaprowadziła nas do stanu 12-11 dla EviRentu. W kluczowym dla losów seta momencie, skutecznym atakiem popisał się Michał Kulpiński. Po chwili TSS popełnił dwa błędy, w konsekwencji czego gracze Radosława Koniecznego objęli prowadzenie 15-11. Mimo, że z czasem TSS zdołał nawet doprowadzić do wyrównania 17-17 to jednak końcówka należała już do broniących tytuły graczy EviRent VT. Ostatni set nie był tym, o którym mówiłoby się latami. W partii tej, od początku przewagę uzyskali gracze Evi i zasłużenie wygrali ją do 15, a cały mecz 2-1.

MPS Volley – Dream Volley 3-0 (22-20; 21-12; 21-13)

Poniedziałkowy wieczór był dla graczy Dream Volley dniem próby. Dniem, w którym mieli udowodnić niedowiarkom, że zasługują na to, by grać w pierwszej lidze. Okazję do tego mieli iście wyborną, bowiem mierzyli się z mającymi przed sezonem pierwszoligowe aspiracje MPS Volley oraz Hydrą TSS Gdańsk. Po poniedziałkowej serii gier wiemy, że jednej z tych drużyn owe aspiracje zostały dość boleśnie wybite z głowy. Tak czy siak, zarówno dla MPS-u jak i Dream Volley było to szalenie istotne spotkanie. Mecz rozpoczął się od bardzo dobrej gry MPS-u. Po skutecznym ataku oraz dwóm asom serwisowym Karola Masiula, MPS objął prowadzenie 9-4. Mówiąc szczerze, problemy w przyjęciu Dream Volley nie zwiastowały, że ‘Marzyciele’ będą w stanie się w tym secie podnieść. Od czego są jednak marzenia? Ku zaskoczeniu osób oglądających spotkanie, mimo prowadzenia przeciwników 15-9, Dream Volley zdołał dźwignąć się z bardzo nieciekawego położenia. Jesteśmy przekonani, że w głowach graczy MPS pojawiła się ta cholerna myśl, która stawała się coraz głośniejsza. Mowa tu rzecz jasna o ‘przegranej wygranego seta’. Ostatecznie, MPS-owi udało się uciec ‘spod topora’ i wygrać seta 22-20. O drugiej i trzeciej odsłonie należy wspomnieć, ale wyłącznie dlatego, że tak wypada. Jak to się ładnie mówi – ‘z kronikarskiego obowiązku’. Wszystko za sprawą tego, że Dream Volley w partiach tych był zaledwie tłem dla świetnie grającej drużyny MPS. Drugi set zakończył się zwycięstwem MPS do 12. Przed trzecim setem ‘Marzyciele’ postanowili wprowadzić element zaskoczenia. Ten polegał na tym, że na ‘sypie’ zamiast Mateusza Dobrzyńskiego zobaczyliśmy… Jakuba Perżyło. Cóż, tego to się nie spodziewaliśmy. Zmiana ta nie odwróciła jednak losów rywalizacji i po dobrym meczu MPS wygrał 3-0. Jak się później okazało, wygrana ta może się na niewiele zdać.

Port Gdańsk – Niepokonani PKO Bank Polski 2-1 (21-11; 16-21; 21-17)

Gdyby ktoś powiedział nam, że w poniedziałkowy wieczór na parkiecie zobaczymy dwóch wielkich nieobecnych ostatnich spotkań swoich drużyn (Karola Polanowskiego oraz Tomasza Remera) to byśmy nie uwierzyli. Okazuje się jednak, że absolutni liderzy obu drużyn, mimo stosunkowo niedawnych poważnych kontuzji, wrócili w ekspresowym tempie na parkiety Siatkarskiej Ligi Trójmiasta i co nie może chyba nikogo dziwić – byli absolutnie wiodącymi postaciami swoich drużyn. Jeśli chodzi o sam mecz to rozpoczął się on w wymarzony dla ‘Portowców’ sposób – od prowadzenia 7-3. Największą bolączką ‘Bankowców’ w pierwszym secie było przyjęcie i w związku z tym dalsze wyniki w secie (11-5) czy na jego zakończenie (21-11) nie mogą nikogo dziwić. Gdy tylko gracze z sektora bankowego poprawili wspomniany element, oblicze spotkania się całkowicie zmieniło. W drugim secie, biorąc pod uwagę to, co działo się w pierwszym, dość nieoczekiwanie to PKO BP wyszło na prowadzenie 15-11. W dalszej części seta ‘Niepokonani’ po dwóch atakach w aut wlali nadzieję w serca ‘Portowców’, jednak koniec końców to PKO doprowadziło do wyrównania w setach. To z kolei oznaczało, że o wygranej w meczu zadecyduje trzecia odsłona. Do pewnego momentu partia ta była wyrównana (8-8). Z czasem, trzy punkty z rzędu po atakach zdobył Karol Polanowski, dzięki czemu drużyna w granatowych trykotach objęła prowadzenie 14-11. Od tego momentu, do samego końca ‘Bankowcy’ nie byli już w stanie odwrócić losów rywalizacji, w której musieli uznać wyższość drużyny z doków. Co ciekawe Port Gdański meczem z Niepokonanymi zakończył zmagania w sezonie Jesień’21. Warto odnotować, że był to ich szósty sezon w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Bilans po 80 spotkaniach to… 40 wygranych i tyle samo porażek.

Speednet – EviRent VT 1-2 (8-21; 27-25; 12-21)

Patrząc czysto teoretycznie, spotkanie mogło sprawić, że walka o tytuł mistrzowski rozpoczęłaby się od nowa. Wszystko za sprawą tego, że EviRent VT zgubił jeden punkt z Trójmiejską Strefą Szkód. To oznaczało, że gdyby Speednet wygrał z EviRentem, zdobywając przy tym komplet oczek to przy równej liczbie rozegranych spotkań mieliby o zaledwie jeden punkt mniej od lidera. To z kolei oznaczałoby emocje do samego końca. Tyle z teorii. Praktyka pokazała co innego. Po meczu różnica punktów wynosi pięć, a nie jeden i chyba tylko kataklizm mógłby sprawić, że EviRent VT nie stałby się mistrzem Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. Powiedzmy sobie jednak szczerze. W to nie wierzą nawet najgorsi popaprańcy. Samo spotkanie rozpoczęło się od mocnego pie**olnięcia. Co ciekawe, owo uderzenie zostało wymierzone prosto w szczękę Speednetu, który przegrał seta… do ośmiu. Na szczęście, drugi set nie był tak jednostronny. Ba, był dokładnie tym, co chcieliśmy oglądać, z małym jednak wyjątkiem, o którym nie wypada nam pisać. Partię tę lepiej rozpoczęli gracze Speednetu, którzy wypracowali sobie przewagę 12-6. Z czasem przewaga ta zaczęła jednak topnieć i w drugiej części seta mieliśmy już remis 16-16. Od tego momentu do samego końca byliśmy świadkami kapitalnej walki punkt za punkt, która skończyła się dopiero w momencie, w którym po stronie Speednetu zobaczyliśmy 27 punkt. Przed trzecim setem wiedzieliśmy, że o powtórzenie takiego spektaklu będzie niezwykle trudno. Po wyrównanym początku to EviRent VT objął prowadzenie i wygrał seta do 12. Na koniec obie drużyny zgodnie przyznały, że to nie będący w świetnej dyspozycji Maciej Mozol zasłużył na miano najbardziej wartościowego gracza meczu. Jak dało się usłyszeć był ktoś, kto w poniedziałkowy wieczór zdobył znacznie więcej punktów.

Zmieszani – Team Looz 1-2 (15-21; 18-21; 21-10)

Nie ma co do tego wątpliwości. W poniedziałek byliśmy świadkami wielu hitów w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Bez wątpienia jednym z nich, a kto wie, czy nie największym, była rywalizacja pomiędzy Zmieszanymi a Team Looz. Jak inaczej nazwać pojedynek, który ma ogromny wpływ na to, która z drużyn sięgnie na koniec sezonu po złote medale? W lepszej sytuacji przed meczem byli Zmieszani, którzy mieli o jeden punkt więcej. To oznaczało, że wygrana za komplet punktów dałaby im mistrzowski tytuł w trzeciej lidze. Niestety dla nich, mecz rozpoczął się lepiej dla przeciwników – Team Looz. Po bardzo nerwowym początku, w którym obie drużyny zdobywały punkty wyłącznie za sprawą błędów rywali, jako pierwsi na nieznaczne prowadzenie wyszli gracze Team Looz. Po kiwce w trzeci metr Daniela Bąby oraz skutecznej zagrywce Mikołaja Cieszyńskiego objęli prowadzenie 9-7. Mimo, że z czasem Zmieszani zdołali wyrównać (13-13) to Team Looz, ponownie za sprawą Mikołaja Cieszyńskiego, wyszedł na kilkupunktowe prowadzenie i wygrał seta do 15. Druga odsłona przez bardzo długi czas była ‘pod dyktando’ graczy w czarnych strojach. Team Looz objął kilkupunktowe prowadzenie (4-1), które z czasem tylko powiększał (15-9). Pod koniec seta, brązowi medaliści poprzedniego sezonu prowadzili już 19-11 i gdy wydawało się, że zaraz drużyny zmienią strony, w szeregach Team Looz zapanowała koszmarna niemoc. Ta sprawiła, że Zmieszani zdołali podgonić kilka punktów, ale jak się później okazało, na wygraną seta było już za późno. Przed trzecią partią było jasne, że drużyna która ją wygra będzie już o krok od mistrzowskiego tytułu. Zmieszani przy równej liczbie punktów mieli bowiem zdecydowanie korzystniejszy stosunek małych punktów, co jak powszechnie wiadomo, w SL3 ma ogromne znaczenie. Team Looz gdyby wygrał to miałby z kolei o jeden duży punkt więcej. Kto wie, być może ranga ostatniego seta sparaliżowała Team Looz, ale w trakcie całej trzeciej partii prezentowali się tak, jak w połowie drugiego, o czym chwilę temu wspominaliśmy. W skrócie – prezentowali się do dupy. To z kolei sprawiło, że Zmieszani, którzy w trakcie meczu złapali wiatr w żagle zbyt późno, nie mieli większych problemów z ograniem rywala do… 10. Finalnie wygrana seta, w końcowym rozrachunku może mieć ogromne znaczenie.

Hydra TSS Gdańsk – Dream Volley 0-3 (11-21; 16-21; 16-21)

Gdzie przy Dream Volley przed meczem nie przystawiłoby się ucha, dało się usłyszeć, że to czego potrzebuje drużyna ‘Marzycieli’ w trzech najbliższych spotkaniach to sześć punktów. Jak wyliczyli sami zawodnicy oraz niezawodny tygodnik kibica, sześć oczek dawałoby drużynie Dream Volley co najmniej trzecią pozycję. Jako, że ‘Marzyciele’ potknęli się już na pierwszej przeszkodzie, jaką była ekipa MPS Volley, w meczu z Hydrą TSS Gdańsk musieli zdobyć trzy punkty. Będąc szczerym, po tym jak Dream Volley zaprezentował się w meczu z MPS Volley, mieliśmy co do tego spore wątpliwości. Ponadto, również w zapowiedzi wskazywaliśmy, że to Hydra w naszym odczuciu będzie faworytem. Z perspektywy czasu wiemy, że był to błąd, podobnie jak to, że od początku sezonu mówiliśmy o ‘czterech wielkich firmach’, które będą pomiędzy sobą walczyć o awans. W rozważaniach tych pominęliśmy drużynę Dream Volley, która po wygranym spotkaniu z ‘Bestią’ jest o krok od tego, aby ‘pogodzić’ kilku faworytów. Aby tak się stało, ‘Marzyciele’ muszą wygrać z Oliwą, zdobywając przy tym komplet punktów. To jednak rozważania na przyszłość. Póki co musimy rozliczyć przeszłość i od tego ‘Bestia’ się nie wywinie. Trzeba to napisać wprost, Hydra TSS Gdańsk w poniedziałkowy wieczór zawiodła swoich kibiców i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Co więcej, w meczu z Dream Volley tak naprawdę nie była im w stanie zagrozić. Przegrana do 11 oraz dwukrotnie do 16 dość dobitnie pokazują, która strona w tej relacji była bierna. Jeśli chodzi o Dream Volley to należą im się duże pochwały. Nie jest łatwo podnieść się po porażce w tak dobrym stylu, w jakim dokonali tego gracze Mateusza Dobrzyńskiego. Przed nimi najważniejszy mecz od czasu walki o brązowe medale z Nielotami. Jeśli zgarną komplet oczek to staną przed szansą walki o wymarzoną pierwszą ligę.

Start a Conversation

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.