MATCHDAY #25

Za nami wtorkowa seria gier, w której bardzo ważne zwycięstwo zanotowała drużyna TGD. To w połączeniu z dwiema porażkami drużyny Team Spontan spowodowały pewne przetasowania na dole ‘drugoligowej układanki’. Zapraszamy na podsumowanie!

Tufi Team – ZCP Volley Gdańsk 2-1 (13-21; 21-17; 21-13)

Po formie, którą mogliśmy w ostatnim czasie zaobserwować w wykonaniu drużyny Tufi Team, uznaliśmy, że są oni murowanym faworytem wtorkowej konfrontacji. Jakież było nasze zdziwienie w trakcie oglądania pierwszego seta rywalizacji. Początek spotkania rozpoczął się bowiem od kapitalnej gry w bloku drużyny ZCP, po którym na tablicy wyników mieliśmy prowadzenie 8-2 dla drużyny Dariusza Kuny. Po początkowym szoku, Tufi Team się nieco ogarnęło i zniwelowało straty do stanu 11-7. Niestety, dla drużyny Mateusza Woźniaka, dwa kolejne punkty w meczu zdobył Illya Yenoshyn, po których było już 13-7 dla ZCP i stało się jasne, że ‘żółto-czarni’ nie dadzą sobie zrobić już krzywdy.  Po kilku atakach Mikołaja Boguckiego, ZCP podkręciło jeszcze tempo i finalnie wygrali seta do 13. Środkowa odsłona to zdecydowanie lepsza postawa drużyny Tufi Team, która sprawiła, że przeciwko dobrze dysponowanym graczom ZCP, był remis po 9. Po chwili gracze Mateusza Woźniaka popełnili kilka błędów w komunikacji, które sprawiły, że ZCP prowadziło 14-11 i byli na najlepszej drodze do zwycięstwa w meczu. Nieco inny plan na wtorkowy wieczór miała ekipa Tufi, która po kilku atakach Marka Rogińskiego, doprowadziła do remisu po 14. Kiedy beniaminek rozgrywek ‘poczuł krew’ to poszedł za ciosem i po bloku Łukasza Arciszewskiego prowadzili już 18-15. Finalnie, po atakach Piotra Watusa, Tufi doprowadziło do wyrównania w setach. Ostatni set rywalizacji to obraz, który w obecnym sezonie już oglądaliśmy. W momencie, w którym ZCP napotyka w meczu pierwszy kryzys to nie ma absolutnie pomysłu na to jak ten kryzys zażegnać. Po festiwalu błędów w wydaniu ZCP, dobrze grające Tufi prowadziło w tej partii 10-6. Moment ten zbiegł się w czasie ze stratą nadziei ZCP, po którym Tufi już się z rywalem bawiło i finalnie wygrali tę partię do 13.

TGD – Volley Surprise 2-1 (21-19; 17-21; 21-19)

Tak jak pisaliśmy, dla obu drużyn był to szalenie ważny wieczór w kontekście potencjalnego utrzymania w drugiej lidze. W naszym odczuciu faworytem spotkania była ekipa Volley Surprise, która ma zdecydowanie większe doświadczenie w drugoligowym graniu. Dodatkowo, z przeszłości doskonale pamiętamy przypadki, gdzie zagrożona spadkiem drużyna ze Słupska nabierała w kryzysowych momentach nadprzyrodzonych mocy. We wtorkowy wieczór na pierwszym boisku został jednak napisany nowy rozdział tej historii. Od początku spotkania oglądaliśmy wyrównaną grę obu stron (8-8). Bardzo ‘ważną robotę’ dla swojego zespoły wykonał na półmetku seta środkowy Maksim Miklashevivh, po którego trzech atakach z rzędu, ‘Drogowcy’ objęli prowadzenie 13-11. W końcówce seta, ‘Drogowcy’, po ataku Maćka Kota prowadzili 19-16 i byli już o włos od wygranej. Po chwili postanowili oni zadbać jednak o emocje. Po dwóch punktach Patryka Bruchmanna, Volley zniwelował stratę do jednego oczka (19-18). Końcówka należała jednak do TGD i trzeba przyznać, że na tę wygraną najzwyczajniej w świecie zasłużyli. Środkowa część meczu to wyrównana gra drużyn, która zaprowadziła do stanu po 11. Mniej więcej w tym momencie ‘Słupszczanie’ wyraźnie poprawili grę i po jednym z ataków Mariusza Kuczko, wyszli na prowadzenie 18-13, którego już nie wypuścili. To oznaczało z kolei, że o wygranej w meczu musi zadecydować ostatnia partia. Ta, podobnie jak dwie pierwsze odsłony, rozpoczęła się od wymiany argumentów, która sprawiła, że na czarnej tablicy wskazującej wynik był remis 10-10. W dalszej części oglądaliśmy niemal dokładnie te same obrazki, co w pierwszym secie. TGD zdołało osiągnąć dwupunktowe prowadzenie (15-13), które ‘Słupszczanie’ starali się odrobić (19-18). Ostatnie słowo w meczu należało jednak do ‘Drogowców’, którzy po ataku środkowego, Artura Senka cieszyli się z drugiego zwycięstwa w sezonie Jesień’23. Jak się okazało po godzinie, zwycięstwo te dało im awans w ligowej tabeli na 13 miejsce. Uważamy, że kwestia potencjalnego utrzymania jest sprawą jak najbardziej otwartą.

Old Boys – Team Spontan 3-0 (21-19; 21-16; 21-11)

Cudu nie było. Już w zapowiedziach przedmeczowych wskazywaliśmy na to, że Old Boys jest zdecydowanym faworytem starcia. Z drugiej strony, z tyłu głowy mieliśmy to, że drużyna z Pruszcza Gdańskiego czuje się zdecydowanie najlepiej wówczas, kiedy rywalizują z najsilniejszymi. Kiedy z kolei przychodzi im grać z drużynami z dołu tabeli to zdarzaj się im wpadki. Czy tu do takowej było blisko? W drugim i trzecim secie zdecydowanie nie. Nieco inaczej wyglądała sytuacja w pierwszym secie, który od samego początku ułożył się dobrze dla ‘Spontana’, który po punktowym ataku Rafała Artymiuka, objął prowadzenie 8-4. Po chwili jednak, kilka punktów z rzędu zdobył niezawodny Jakub Wilkowski i na tablicy wyników był już remis po 8. W dalszej części seta ‘Dziadkom’ udało się wyjść na prowadzenie 16-13 i wydawało się, że lada moment będzie już ‘po zabawie’. Po chwili, w ich szeregi wkradła się jednak często oglądana u nich nonszalancja, która sprawiła, że Spontan doprowadził do wyrównania po 18. Końcówka to jednak jakość w wydaniu Old Boys, którzy finalnie dopięli swego i wygrali seta do 19. Cóż, jeśli w spotkaniu były jakiekolwiek emocje to wraz z końcem pierwszego seta się skończyły. Ok, do połowy środkowej partii Spontan dzielnie się bronił i na tablicy wyników był remis po 12. Po chwili jednak po dwa punkty ‘do koszyczka’ drużyny z Pruszcza dorzucili Kamil Durnakowski oraz Piotr Wołodźko (16-12). Czteropunktowa zaliczka wystarczyła drużynie ‘znad Raduni’ na spokojną wygraną do 16. Ostatnia odsłona to fragment, w którym gra zespoły Piotra Raczyńskiego się ewidentnie posypała, a to z kolei oznaczało, że Old Boys cieszyli się z kompletu punktów przybliżającego ich do upragnionego awansu.

Dream Volley – Team Spontan 3-0 (21-14; 21-14; 21-14)

Pisaliśmy to już przy okazji jednego z poprzednich spotkań ‘Marzycieli’. Chodzi o to że stali się jakiś czas temu drużyną, która jeśli ma po przeciwnej stronie siatki drużynę teoretycznie słabszą to nie mają problemy z tym by wygrać spotkanie. Tu od jakiegoś czasu rzadko dochodzi do niespodzianek i takiej nie zaobserwowaliśmy również we wtorkowy wieczór. Od samego początku spotkania ‘Marzyciele’ narzucili swoim rywalom określone warunki gry. Samo spotkanie nie przypominało pierwszego meczu ‘Spontanicznych’ we wtorkowy wieczór. Tu nie było przestrzeni na to, by team Piotra Raczyńskiego mógł w jakikolwiek sposób postraszyć rywali i sytuacji nie zmienił tu bynajmniej fakt, że był to wieczór Halloweenowy. Ci bardziej złośliwi mogliby stwierdzić, że Spontan niezbyt dobrze ogarnął na czym powinno polegać straszenie tego wieczora. Bo powiedzmy sobie szczerze, prawdziwy strach i niepokój to oglądaliśmy, ale po pomarańczowej stronie siatki. Już niespełna dwie minuty po rozpoczęciu zawodów stało się jasne, która z drużyn będzie tego dnia zdecydowanie mocniejsza. Po udanym początku było bowiem 8-4 dla ‘Marzycieli’. Chwilę po półmetku seta było 14-11 dla Dream Volley i paradoksalnie, był to najlepszy fragment w wykonaniu ‘Spontanicznych’. Po chwili punkty dla drużyny w szarych trykotach dorzucili bowiem Tomasz Piask oraz Jacek Kalwas (17-11) i po tym, obie drużyny mogły myśleć już o środkowej odsłonie. Ta rozpoczęła się rzecz jasna od prowadzenia Dream Volley. Nasza pewność wynika z tego, że ‘Spontaniczni’ już dawno temu utracili to co ich charakteryzowało w myśl nazwy drużyny. Nie ma tu żadnego elementu zaskoczenia i kiedy mają przegrać, to absolutnie regularnie to robią. Wracając do środkowej odsłony, to rozpoczęła się od prowadzenia Dream Volley 6-1. Wysoka zaliczka od samego początku ustawiła seta. Dalej było już 14-9 oraz 17-12. Finalnie skończyło się na wyniku do 14. Nie inaczej było i w trzeciej odsłonie, gdzie Spontan nie podjął nawet rękawic. Po dwóch porażkach we wtorkowy wieczór, zespół Piotra Raczyńskiego spadł w tabeli na samo dno i co tu dużo mówić, obrał azymut na trzecią ligę. O tym czy zdoła wykaraskać się z potężnych kłopotów, przekonamy się w najbliższych dniach.

Hydra Volleyball Team – Zmieszani 3-0 (21-17; 21-17; 21-16)

Zaskoczenia nie było. W naszych oczach murowanym faworytem rywalizacji była Hydra. Za ‘Bestią’ przemawiały w zasadzie wszystkie argumenty. Z tyłu głowy mieliśmy jednak to, że Hydra była już raz murowanym faworytem spotkania, a mimo to spłatała figla wszystkim ‘Typerom’. Tym razem było jednak inaczej, ponieważ już od początku ‘Bestia’ wypracowała sobie kilkupunktową zaliczkę. Po ataku Kacpra Wesołowskiego było 7-3. Z czasem, po ataku Piotra Gabzdyla, Zmieszani zniwelowali stratę do jednego oczka (10-9). Mimo, że wynik na pierwszy rzut oka wydawał się na styku, to jednak ten kto oglądał bądź brał udział w spotkaniu wie, że nie miało się poczucia tego, że Zmieszani mogą sprawić niespodziankę. Z czasem Hydra zarysowała przewagę i pod koniec seta było już 19-15 dla Hydry, a to oznaczało koniec nadziei Zmieszanych na wygranie premierowego seta. Druga odsłona to wyrównana walka obu drużyn, która zaprowadziła nas do stanu 9-8. Trzeba zaznaczyć, że większość punktów zdobytych przez Zmieszanych było zasługą samej Hydry, która na początku drugiego seta…zepsuła pięć zagrywek. Z czasem Hydra wskoczyła na wyższy poziom jakości, po którym objęli oni prowadzenie 16-12, a następnie ograli rywala do 17. Ostatni set to kolejna, bezskuteczna próba sięgnięcia po choćby punkt przez Zmieszanych. Kiedy z lewego skrzydła, skutecznym atakiem popisał się Filip Ziółkowski i na tablicy wyników było 14-7 wiedzieliśmy już, że Hydra sięgnie tego dnia po pełną pulę. Po chwili Hydra dopięła swego. Trzeba jednak przyznać, że samo spotkanie było tym, o którym zwykło się mówić w kontekście ‘meczów dla koneserów’. Emocji było w nim naprawdę mało.

MiszMasz – Volley Surprise 1-2 (21-15; 19-21; 18-21)

Po absolutnie rozczarowującym spotkaniu z drużyną TGD, Volley Surprise przystępował do kolejnego meczu, o którym po raz kolejny można powiedzieć w kontekście ‘jednego z najważniejszych meczów sezonu’. Tezę tę popieramy trzema niepodważalnymi argumentami. Pierwszym z nich jest fakt, że w obozie ‘Słupszczan’, po porażce, zrobiło się już naprawdę gorąco i Volley potrzebował punktów jak tlenu. Drugim był z kolei fakt rywalizacji z drużyną, z którą kilku graczy Volleya miało ‘rachunki do wyrównania’. Po trzecie Volley jeszcze nigdy w SL3 nie wygrał z MiszMaszem i z pewnością chciał, by sytuacja ta uległa wreszcie zmianie. Tu mały spoiler – udało się, jednak początek spotkania nie zdradzał nam, że może się udać. To gracze Michała Grymuzy byli bowiem stroną dominującą i bez problemu zbudowali sobie czteropunktową zaliczkę 12-8. Po chwili skutecznym atakiem popisał się powracający po długiej rekonwalescencji Mateusz Berbeka i moment ten zbiegł się z końcem złudzeń drużyny Volley Surprise (18-11). Środkowa partia to zdecydowanie inna, lepsza gra drużyny ze Słupska. Po ataku Bartłomieja Siacha było 13-10 dla drużyny ‘żółto-czarnych’. Po bloku Kamila Gąsiorowskiego, MiszMasz zdołał doprowadzić jednak do wyrównania po 16. Końcówka seta należała jednak do drużyny występującej w delegacji, która po dwóch skutecznych atakach Mariusza Kuczko, doprowadziła do wyrównania w setach. O zwycięstwie w spotkaniu musiała zadecydować ostatnia odsłona. Ta, do pewnego momentu układała się idealnie dla drużyny MiszMasz, która po skutecznym bloku Dmytro Moroziuka, prowadziła już 13-9. Komfortowa sytuacja zespołu Michała Grymuzy trwała do momentu kiedy na tablicy wyników było 18-15. Końcówka to jednak fragment, w którym w szeregach MiszMaszu zapanowała kompletna niemoc. Aby dobrze zobrazować o czym mówimy podamy, że do ostatniego gwizdka sędziego w tej partii, MiszMasz zdobył dokładnie zero punktów. Zdecydowanie lepiej wypadła na tym tle drużyna ze Słupska, która dzięki sześciu zdobytym punktom z rzędu, mogła po chwili cieszyć się z drugiego zwycięstwa w sezonie.

Start a Conversation

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.