Czwartkowa seria gier nie była zbyt szczęśliwa dla Floty Active Team. Zarówno ta pierwszo, jak i drugoligowa zaliczyły lanie w swoich klasach rozgrywkowych. W trzeciej lidze w grupie A, dwa kolejne spotkania wygrała ekipa Challengers, która pozostaje jedyną drużyną spośród 46, które nie przegrały choćby seta! Zapraszamy na podsumowanie!
Hapag-Lloyd – APV Gdańsk 0-3 (14-21; 13-21; 12-21)
Zestawienie ze sobą obu drużyn sprawiło, że liczba zespołów bez zwycięstw na koncie musiała siłą rzeczy stopnieć o jedną ekipę. W naszych oczach faworytem spotkania była drużyna APV i sytuacji nie zmieniał tu fakt ich niezbyt dobrej formy w ostatnim okresie. Wątpliwości co do dyspozycji teamu Grzegorza Żyły-Stawarskiego mieli również typerzy w aplikacji SL3, którzy w bardzo dużej części wskazywali na to, że Hapag-Lloyd zdobędzie pierwszy punkt w sezonie. Pomysł ten spodobał się graczom w pomarańczowych trykotach, którzy na półmetku pierwszego seta przegrywali z rywalami zaledwie jednym punktem (11-10). Niestety – im dalej w las, tym było gorzej. Po dość szarpanym fragmencie gry, w którym obie drużyny popełniały sporo błędów, APV w kryzysowej sytuacji zareagowali wyraźnie lepiej i pod koniec seta prowadzili 18-13. Pięciopunktowa zaliczka pozwoliła im po chwili docisnąć pedał gazu i cieszyć się z pierwszego punktu w meczu (21-14). Środkowa odsłona to wypisz wymaluj to, co oglądaliśmy w pierwszej odsłonie. Pierwsza część seta to wynik 11-10 dla APV i kurczę, zastanawiamy się co w takich momentach dzieje się w głowach ‘Logistyków’. Kto wie, być może są oni dość nieśmiali i uznają, że na premierowy punkt w tabeli jeszcze za wcześnie? Tu mały tip – nikt tego za Was nie zrobi. W SL3 trzeba być zuchwałym i nienasyconym. Kiedy bowiem rywal widzi, że nie macie parcia na punkt, to mimo wyrównanej gry to zawsze ci drudzy wygrają. Nie inaczej było i tym razem. Zdecydowanie bardziej zdeterminowana ekipa APV wygrała tę partię do 13. Ostatni set to inna historia, w której gracze ze skrzydłami w logo błyskawicznie objęli prowadzenie 9-5, które w dalszej części tylko powiększali. Finalnie skończyło się na wyniku 21-12, a cały mecz, cennym zwycięstwem APV w stosunku 3-0.
Challengers – Pekabex 3-0 (21-9; 21-5; 21-5)
Dla Challengersów, mecz z Pekabexem był doskonałą okazją do poprawienia swojej lokaty w ligowej tabeli. Wszystko wskazywało bowiem na to, że team Wojciecha Lewińskiego sięgnie w czwartek po komplet oczek. Tu mały spoiler – oczywiście, że się tak stało. Mecz spełniał jeszcze inne ważne zadania. Dla przykładu, był dobrą okazją do tego, by spróbować ułożyć go w ten sposób by ex-ligowiec Mariusz Kuczko zapisał się na kartach historii SL3 i pobił rekord liczby zdobytych punktów w meczu. Mimo, że koledzy z Krystianem Kempińskim na czele starali się jak mogli by w tej kwestii pomóc, to wspomniany atakujący zdobył ‘zaledwie’ 24 oczka. To oznaczało z kolei, że do wyrównania rekordu wszechczasów, zabrakło mu trzech oczek, co jest wynikiem zarówno małym, jak i dużym. Tak czy siak, występ Mariusza jest jednym z 13 spotkań spośród 2300, w których jeden z graczy osiągnął 24 lub więcej punktów. Ostatnim istotnym aspektem dla Challengersów było to, że mogli oni rozgrzać się przed teoretycznie trudniejszym rywalem, którym miała być ekipa Volley Surprise. Jeśli chodzi o samo spotkanie, to ‘biało-zielonych’ należy pochwalić w szczególności za pierwszą partię, w której byli o włos od tego, by sięgnąć po dziesięć oczek. Całkiem nieźle było również w kilku fragmentach w drugim secie, gdzie Pekabex miał z faworyzowanym rywalem kilka ciekawych wymian. Ostatecznie partia ta, skończyła się jednak wysokim zwycięstwem teamu Wojciecha Lewińskiego. Nie inaczej było i w trzeciej odsłonie, która finalnie zakończyła się wynikiem 21-5. Mimo dotkliwej porażki, gracze Pekabex mogli wracać do domu w niezłych nastrojach. Wiadomym było to, że seta nie wygrają, ale co rusz team w biało-zielonych barwach zbiera nowe, cenne doświadczenie. W czwartkowy wieczór było się od kogo uczyć.
Volley Surprise – ACTIVNI Gdańsk 0-3 (17-21; 16-21; 10-21)
Choć nie jest to najbardziej fortunne porównanie w naszym życiu to jednak nic innego nie przychodzi nam aktualnie do głowy. Często z poważną chorobą bywa tak, że ta rozwija się w naszym organizmie niezauważona. Dopiero z czasem daje subtelne symptomy, które początkowo są bagatelizowane. Coś mnie boli? E tam, zaraz przejdzie. Nie mam czasu iść do lekarza. Ogarnę to niebawem. Kiedy chory decyduje się udać do lekarza często jego stan jest już bardzo kiepski. W tym wstępie nawiązujemy rzecz jasna do sytuacji Volley Surprise, u której szukając przyczyn obecnego stanu rzeczy, powinniśmy cofnąć się w czasie o kilkanaście miesięcy. Od wspomnianego czasu drużyna Volley Surprise gra coraz gorzej i niestety wygląda to tak, że mogą spaść do czwartej ligi, co brzmi wręcz nieprawdopodobnie. W czwartkowy wieczór team w żółto-czarnych strojach był zaledwie tłem dla ACTIVNYCH. Gracze Artura Kurkowskiego rozpoczęli mecz z bardzo ‘wysokiego C’. Już na półmetku pierwszego seta, brązowi medaliści poprzedniego sezonu, prowadzili 13-5. Pod koniec partii ACTIVNI prowadzili 18-10, ale w końcówce odsłony zaciągnęli hamulec ręczny, a to z kolei sprawiło, że Volley zniwelował nieco straty (21-17). Środkowa partia to wreszcie namiastka spotkania, którego oczekiwali kibice. Po bardzo dobrej akcji obu drużyn zakończonej atakiem Kacpra Kwiatkowskiego, na tablicy wyników mieliśmy remis po 14. Niestety. W dalszej części seta Volley Surprise zanotował spory przestój, który uniemożliwił zrobienie im przejścia. Efekt był taki, że po serii punktów ACTIVNYCH, cieszyli się oni z drugiego punktu w meczu. Niemoc Surprise była tak wielka, że w ostatnim secie nie byli oni nawet blisko do tego, by podjąć z ACTIVNYMI jakąkolwiek walkę. Ba, do wspomnianej walki było cholernie daleko. ACTIVNI wygrali tę partię do 10, a cały mecz w stosunku 3-0. Dzięki temu wskakują w ligowej tabeli na wysokie czwarte miejsce.
Wolves Volley – APV Gdańsk 2-1 (18-21; 21-13; 21-14)
Ok, wygrana APV z Hapag-Lloyd zdawała się być obowiązkiem. Po jego wypełnieniu, team Grzegorza Żyły-Stawarskiego stanął przed zdecydowanie trudniejszym zadaniem. Rywalem teamu ze skrzydłami w logo była bowiem wygłodniała ekipa ‘Wilków’, która w czwartkowy wieczór miała szansę na to, by doskoczyć do ligowej czołówki. Aby tak się jednak stało, team Mikołaja Stempina musiał wygrać za komplet punktów. Choć team w czarnych strojach był faworytem to jednak pierwsza odsłona w ich wykonaniu była…niedopuszczalna. Przyczyna porażki w pierwszym secie z mniej renomowaną drużyną? Z pewnością kłopoty w przyjęciu. Dodatkowo APV zagrało z pewnością na naprawdę niezłym poziomie i był to prawdopodobnie najlepszy set w ich wykonaniu w obecnej kampanii. Pod koniec partii, przy stanie 16-16 bardzo duży wkład w zwycięstwo APV miał kapitan drużyny, którego ‘Wilczy Team’ nie potrafił zatrzymać (21-18). Do pewnego momentu drugiej odsłony, APV prezentowało dobrą grę w obronie, a to było kluczem do tego, by prowadzili oni wyrównaną grę z faworyzowanym przeciwnikiem (7-6). W dalszej części seta, siódma siła obecnego sezonu popełniła sporo błędów, które w połączeniu z przebudzeniem ‘Watahy’, dało tym drugim wygraną partii do 13. Ostatnia odsłona wyglądała bardzo podobnie. Do pewnego momentu, gracze APV prowadzili z ‘Wilkami’ dość wyrównaną grę (11-9). Sytuacja uległa jednak zmianie w drugiej części seta, w której team Mikołaja Stempina dość mocno podkręcił tempo i wygrał do 14, a całe spotkanie 2-1. Mimo zwycięstwa, na ‘Wilczych twarzach’ nie było widać szczególnej radości. Nie ma się co dziwić.
Challengers – Volley Surprise 3-0 (21-11; 21-11; 21-13)
Wiecie co jest najbardziej przerażające w drużynie Volley Surprise? Nie, nie chodzi o wyniki. Nie chodzi nawet o spadek z drugiej do trzeciej ligi i ryzyko dalszego regresu. Najgorsze i najsmutniejsze jest to, że z drużyny Macieja Siacha uleciała radość gry. Możecie w to wierzyć lub nie, ale niegdyś będąc na boisku numer 1, każdy wiedział, że na boisku nr 3 Volley zdobył punkt. Radość, pasja, zabawa, integracja. Tak właśnie było. Tak już nie jest. Czy jeszcze będzie? Cóż, miejmy nadzieje. Co do samego spotkania to zaskoczeń nie było. Rozpędzona ekipa Challengers nie dała najmniejszych szans swoim rywalom i wygrała poszczególne sety do 11, ponownie 11 oraz 13. Warto podkreślić fakt, że w całym spotkaniu nie było ani jednego momentu, w którym przeszła nam myśl, że mogłoby być inaczej. Swoją moc czuła również ekipa Challengers, która imponowała w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. Przewaga w ataku, zagrywce czy bloku. Niezliczona liczba obron i skutecznych kontr. Po wygranej za komplet punktów, team w granatowo-różowych strojach ma komplet 18 punktów i co ciekawe pozostają jedyną drużyną spośród 46 ekip w lidze, która jak do tej pory nie przegrała ani jednego seta. Jest naprawdę doskonale. Oj, nie możemy doczekać się spotkań z wielkimi rywalami. Te zbliżają się nieubłaganie.
Craftvena – Team Spontan 0-3 (14-21; 15-21; 16-21)
Nie będziemy Was czarować. W naszym odczuciu Craftvena ani przez chwilę nie była w naszych oczach faworytem starcia. Cóż. Rozważamy czy nie wygryźć z interesu wróżkę z sopockiego monciaka. Było dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Chwilę po pierwszym gwizdku sędziego, gracze w pomarańczowych strojach udowodnili, że stawianie ich w roli faworyta nie było błędem. Po skutecznym bloku powracającego do składu Janka Kostrowickiego, Team Spontan objął prowadzenie 7-3. W dalszej części, co tu dużo mówić – emocji było jak na lekarstwo i po serii bloków oraz ataków Piota Skowrońskiego, stało się jasne, która z drużyn wygra seta (17-11). Środkowa odsłona zaczęła się od dość nieoczekiwanego zwrotu akcji, w którym to Craftvena rozdawała karty. Po dwóch błędach z rzędu, gracze w czarnych strojach odskoczyli na 10-6 i byli na dobrej drodze do wygrania partii. Spontanowi można zarzucić sporo grzechów, ale na pewno nie to, że nie próbują odwrócić nieciekawej sytuacji. W połowie seta, zespół Piotra Raczyńskiego się ogarnął i to oni prowadzili po chwilę 13-12. Dalsza część partii to kompletny przestój Craftveny, która finalnie ugrała w tej odsłonie piętnaście oczek. Trzeci set rozpoczął się dramatycznie. Kiedy uznaliśmy, że limit pecha na obecny sezon się wyczerpał, przyjmujący Craftveny – Krzysztof Lewandowski upadł niefortunnie i miało to konsekwencje w postaci kontuzji stawu skokowego. Mimo tej dramaturgii, w dalszej części seta, Craftvena prezentowała się naprawdę solidnie i w połowie partii traciła do faworyzowanego rywala zaledwie jedno oczko (10-9). Dalsza część to jednak przewaga ‘Spontanicznych’ i wygrana seta do 16, a całego meczu w stosunku 3-0.
Flota Active Team – Old Boys 0-3 (11-21; 18-21; 11-21)
Ponad 60% typerów wskazywało na to, że spotkanie padnie łupem drużyny Floty Active Team, która w ostatnim czasie prezentowała naprawdę niezłą formę. Wygrana w czwartkowy wieczór miał być dla Floty milowym krokiem w kierunku grupy mistrzowskiej. Rywalem drużyny była bowiem ekipa ‘Dziadków’, która w ostatnim czasie nie prezentowała zbyt wysokiej formy. Ba, na ich wygraną za komplet punktów, typ oddało zaledwie 6% typerów. Już od pierwszego gwizdka sędziego widzieliśmy, że Old Boys wygląda jak wygłodniały amstaff, który przez trzy tygodnie był trzymany w ciasnej klatce, by po chwili został wpuszczony do pomieszczenia z mięsem. To drodzy Państwo była rzeź. To był pojedynek gołej dupy z batem. Co ciekawe, zaczęło się od prowadzenia Floty 6-5. Sytuacja zmieniła się kiedy na zagrę wszedł el capitano – Bartłomiej Knieć. Po serii asów serwisowych, Old Boys wysunęli się na prowadzenie 10-6. Co ciekawe – kapitalną zagrywką, Old Boysi niszczyli swoich rywali przez całe zawody. O Flocie można by powiedzieć, że ‘im przyjmować nie kazano’. Przecież w czwartkowy wieczór Flota zaprezentowała się w tym elemencie tak beznadziejnie, że gdy w czwartkowy poranek przyszedł do nich listonosz, to oni z niewyjaśnionych przyczyn nie odebrali paczki tylko poprosili o zostawienie awizo. 11 asów serwisowych, co było najwyższym wynikiem w obecnym sezonie pierwszej ligi. W pewnym momencie zastanawialiśmy się czy piłkę próbuje przyjąć Flota czy może jednak najsłabsza drużyna w lidze – Pekabex. Wskazywanie przyjęcia jako jedynej przyczyny porażki Floty byłoby niegodziwością. Tam nie dojechał żaden z zawodników. Wszyscy grali źle. Każdy jeden powinien zrobić sobie rachunek sumienia, bo było to chyba najgorsze spotkanie Floty ever. Oczywiście w bardzo dużej mierze jest to zasługa drużyny z Pruszcza Gdańskiego, która grała kapitalne zawody. Ależ oni stłamsili rywala. Obojętnie co napiszemy w tym podsumowaniu, to i tak nie oddamy charakteru meczu. Środkowa partia to ponownie ogromna przewaga Old Boys (16-8), która z czasem stopniała do trzech oczek (21-18). Był to fragment, w którym Old Boys zagrali jak ludzie, a nie kosmici. Fragment, w którym popełniali błędy. Trzeci set to jednak ponownie nieziemski poziom i ponownie zlanie rywala, tym razem do 11. To był super wykon, super atmosfera i jeden z lepszych spotkań Old Boys w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Brawo!
Speednet – MPS Volley 3-0 (21-13; 21-10; 21-10)
O ile środową porażkę z Eko-Hurt można było w jakiś sposób racjonalizować, tak porażka ze Speednetem była dla MPS-u upokorzeniem. Zanim o Speednecie, słówko o wspominanym Eko-Hurcie, aby rzucić kontekst. W środowym spotkaniu było bowiem naprawdę blisko tego, by Miłośnicy Piłki Siatkowej sięgnęli po jeden punkt. Ostatecznie się nie udało, ale cytując klasyka ‘nikt tak pięknie nie przegrywa jak MPS’. Cóż, po czwartkowym wieczorze wspomniany cytat możemy wyrzucić do kosza, bo równie beznadziejnego występu MPS-u, nie pamiętają najstarsi kibice drużyny. Ech. Ten cholerny Speednet. W tamtym sezonie ‘Programiści’ upokorzyli MPS i sprzątnęli im mistrzostwo sprzed nosa. Jeszcze na przedmeczowej pogawędce, kapitan ‘niebieskich’ przypominał graczom, że ‘to Speednet zabrał im mistrzostwo’. Jeśli mecz miał być odpowiedzią na tamto spotkanie, to MPS chyba zastosował się do nauk z Biblii. Jak to szło? Jeśli SPEEDNET uderzy Cię w policzek, nadstaw mu i drugi? Z ciekawości sprawdziliśmy sobie historię 72 występów MPS w SL3 i wiecie co? Statystyki potwierdzają, że był to najgorszy występ drużyny w historii. A Speednet? Kurczę, wydawało się, że po laniu, które ‘Programiści’ spuścili ekipie Tufi Team, równie łatwego meczu nie będą już mieli. Nagle znienacka wyskoczyła ekipa MPS, która poprosiła o potrzymanie piwa. Speednet był w czwartkowy wieczór Adamem Małyszem w swoim prime. Dla porównania powiemy, że Miłośnicy Piłki Siatkowej byli z kolei Robertem Mateją, który na mamuciej skoczni w Planicy zasłynął skokiem na 77 metrów. Dzięki wygranej za komplet oczek, Speednet wskakuje na trzecie miejsce w tabeli. Na tę chwile nie oznacza to bynajmniej gry w grupie mistrzowskiej. A MPS? Cóż, ich strata do miejsca barażowego jest już naprawdę spora. Naszym zdaniem będą mieli problem by się z tego wykaraskać. Z czwartkową formą mieliby problem i w drugiej lidze.
BEemka Volley – Flota Active Team 2 3-0 (21-10; 21-13; 21-12)
Dzieje się to, o czym ostatnio wspominaliśmy. Po kryzysowej sytuacji BEemki nie ma już śladu. W środowy wieczór, team Daniela Podgórskiego był wyraźnym faworytem starcia z Flotą i nie popełnił błędu innego z faworytów do awansu – 22 BLT Malbork. Ba, w czwartkowy wieczór nie było nawet blisko do tego, by Flota mogła myśleć o jednym punkcie. Było daleko i to cholernie. Zespół w różowych strojach rozpoczął pierwszą partię od bardzo mocnego grania, które zaprowadziło obie drużyny do stanu…12-3. Kiedy na żywym organizmie oglądaliśmy osiągi pojazdu z niemieckiego koncernu, licznik BEemki zatrzymał się dopiero kiedy ci mieli 19 oczek. W końcówce trasy, gracze Daniela Podgórskiego wrzucili luz i dokulali się po chwili do mety, pozwalając w międzyczasie rywalom na zdobycie kilku punktów (21-10). Środkowa odsłona rozpoczęła się bardzo obiecująco. Po bardzo długiej i efektownej wymianie z obu stron, na tablicy wyników mieliśmy remis po 8. Wyrównana gra trwała do stanu po 10. Dalsza część to wyraźna przewaga BEemki, która zlokalizowała kulejące obszary u przeciwników i wygrała tę odsłonę do 13. Ostatni set to partia, w której Flota nie grała źle. Wynik spotkania mógłby sprawiać bowiem mylne wrażenie. Był to jednak mecz z gatunku tych, w których jeden z przeciwników gra nieźle, a drugi doskonale. Właśnie tak grała BEemka. Szybko, z polotem, dokładnie, precyzyjnie oraz mądrze. Jakość, o której mówimy zaprowadziła nas do stanu 13-9, po którym team w różowych strojach podkręcił jeszcze tempo i tym razem wygrał do 12. Po tryumfie, ex-pierwszoligowiec wskoczył na czwarte miejsce w tabeli.