MATCHDAY #13

Za nami świetny dzień rozgrywek. Aż pięć z sześciu meczów zakończyło się podziałem punktów. W elicie swoje spotkania, choć nie bez problemów wygrywały faworyzowane drużyny EviRent oraz Szach-Mat. Największym zaskoczeniem tej serii gier, bez wątpienia była porażka Chilli Amigos z Craftveną. Zapraszamy na podsumowanie.

Chilli Amigos – Craftvena 1-2 (22-20; 15-21; 17-21)

Miało być gładko, szybko, przyjemnie. Po meczu miało być zbijanie piąteczek, uśmiechy, odświeżanie strony. Co z tego wyszło? Zebranie drużyny na parkingu i szukanie przyczyn porażki z Craftveną. Żeby nie było, że zbyt dramatyzujemy, spieszymy z wytłumaczeniem. Na zebraniu nie było co prawda mordobicia, szarpaniny, podniesionych głosów czy obrażania. Była kulturka i merytoryka. Sami dokładnie nie wiemy, ile potrwało owo zebranie, ale wydaje się, że spraw do omówienia w ostatnim czasie się nawarstwiło. Fakty obecnie są takie, że Chilli w spotkaniach z Bombardierami oraz Craftveną, w których byli murowanym faworytem do sięgnięcia po sześć oczek, zdobyli ich zaledwie trzy. Co gorsze, ich rywale w walce o mistrzowski tytuł – Zmieszani, mają mówiąc kolokwialnie wywalone na problemy czy to ‘Amigos’ czy ACTIVNYCH i wygrywają wszystko co popadnie. Samo spotkanie od początku było wyrównane (5-5). Na pierwszą znaczącą przewagę, po bloku Jędrzeja Szadejko i dwóch błędach własnych Chilli wyszli gracze Craftveny (8-5). Przewaga ‘Rzemieślników’ utrzymywała się aż do stanu 18-18. Po emocjonującej końcówce Chilli zdołało wydrzeć swoim przeciwnikom zwycięstwo w secie sprzed nosa (22-20). Wydawało się, że w drugim secie wszystko wróci do normy i Chilli zacznie w końcu grać, jak na faworyta przystało – nic z tego. Już początek drugiego seta pokazał, że to ‘Rzemieślnicy’ będą w tym secie dyktować warunki (10-4). Chilli nie było w stanie zbliżyć się do jakości, którą prezentowali gracze w czarnych strojach. Dobra gra w ataku, a przede wszystkim w obronie sprawiła, że Chilli nie było w stanie zniwelować przewagi przeciwników. Ostatecznie set ten zakończył się wygraną Craftveny do 15. O tym, która z drużyn wygra spotkanie, musiał zadecydować trzeci set. Od początku to Chilli uzyskało przewagę (5-3). Radość ‘Papryczek’ nie trwała jednak zbyt długo. Po chwili pięć punktów z rzędu zdobyli ‘Rzemieślnicy’ (5-8) i od tego momentu, podobnie jak w drugim secie kontrolowali przebieg gry, co doprowadziło ich do w pełni zasłużonej wygranej.

EviRent VT – Epo-Project 2-1 (21-14; 17-21; 21-18)

W zapowiedzi przedmeczowej spotkanie EviRentu z Epo-Project anonsowaliśmy jako to, w którym w szeregach drużyny Radosława Koniecznego zabraknie kilku graczy. Cóż, okazuje się, że zmagania w SL3 EviRent traktuje całkiem serio, bowiem w protokole meczowym znalazło się miejsce dla kilku zawodników, którzy stanowią o sile drużyny. Spotkanie, drużyna EviRent rozpoczęła piekielnie mocno. Zanim się obejrzeliśmy, na tablicy wyników było już 7-1 dla mistrzów SL3. Duża w tym zasługa Piotra Peplińskiego, który od początku meczu siał ogromne spustoszenie w szeregach rywali swoją zagrywką. W dalszej części seta nie wydarzyło się zbyt wiele. EviRent trzymał w niej swoich rywali na dystans i nie dał sobie zrobić krzywdy. Można wręcz powiedzieć, że poszło im zbyt gładko, przez co przed drugim setem uciekła gdzieś koncentracja. Stawianie sprawy wyłącznie w ten sposób byłoby nieuczciwe wobec graczy z Żukowa, którzy zagrali na naprawdę wysokim poziomie. Cały drugi set, wyłączając końcówkę, był wyrównaną partią. Walka punkt za punkt trwała do stanu 16-16. Od tego momentu, po atakach Karola Richerta oraz blokach Damiana Kolki i Mateusza Truszczyńskiego, Epo uzyskało kilkupunktową przewagę i wygrało seta do 17. Ostatnia odsłona rywalizacji przypominała drugiego seta. Wyrównana walka trwała do stanu 14-13 dla EviRent. Po tym, jak punkt z ataku dołożył Michał Kulpiński i EviRent wyszedł na dwupunktowe prowadzenie, gra Epo-Project się posypała. Jakby tego było mało, w końcówce kontuzji stawu skokowego nabawił się Rafał Grzenkowicz. Finalnie dzięki świetnej końcówce EviRent wygrało seta do 18, a cały mecz 2-1. Nie był to jednak ‘spacerek’.

Szach-Mat – AVOCADO friends 2-1 (20-22; 21-17; 21-15)

Po sporym rozczarowaniu, którym dla ‘Szachistów’ okazało się spotkanie ze Speednetem, drużyna Dawida Kołodzieja przystąpiła do meczu z AVOCADO friends. Jak do tej pory, lepiej w sezonie Jesień’21 wiodło się drużynie Szach-Mat, która wygrała trzy spotkania. Jako Redakcja uznaliśmy, że jest to wystarczający powód do tego, by to ‘Czarnych’ wskazywać jako drużynę, która ma większą szansę na wygraną. Nieco inny plan na wieczór mieli ‘Weganie’. Początek meczu rozpoczął się bowiem od ich prowadzenia (4-1). Szach-Mat zdołał dogonić swojego rywala w połowie seta (10-10), a następnie wyjść na prowadzenie, które utrzymywało się do stanu (16-15). Po trzech skutecznych atakach Miłosza Bazylińskiego, piłkę setową mieli jednak gracze AVOCADO. Mimo, że za pierwszym razem się nie udało to po chwili Dawid Romaniszyn postawił kropkę nad ‘i’ (22-20). Drugi set rozpoczął się idealnie dla drużyny Szach-Mat. Po ataku kapitana tej drużyny, na tablicy wyników było już (5-1) dla ekipy, która chwilę wcześniej przegrała pierwszego seta. Wypracowana na początku tej odsłony zaliczka utrzymała się już do końca seta i obie drużyny mogły przygotowywać się do decydującej o wygranej partii. Ostatni set, lepiej rozpoczęli gracze w czarnych strojach. Po ataku Sebastiana Kopiczko, ‘Weganie’ byli zmuszeni do wzięcia czasu (11-6). Przerwa nie przyniosła oczekiwanego efektu, bowiem Szach-Mat bez większych problemów dowiózł zwycięstwo do końca. Wynik 2-1 sprawia, że żadna z drużyn nie może być tak naprawdę szczęśliwa. ‘Szachiści’ liczyli na komplet punktów, ‘Weganie’ z kolei na wygraną.

Dziki Wejherowo – Oliwa Team 3-0 (22-20; 21-11; 21-17)

W zapowiedzi przedmeczowej wskazywaliśmy, że spotkanie pomiędzy Dzikami a Oliwą będzie jednym z najciekawszych wydarzeń wtorkowej serii gier. Nie ukrywamy, że liczyliśmy na wyrównany pojedynek. Nie spodziewaliśmy się jednak jednostronnego pojedynku i tego, że Oliwa nie zdobędzie choćby jednego punktu. Ba, to właśnie drużynę z serca Gdańska wskazywaliśmy jako faworytów do wygrania meczu. Wpływ na taki typ miała ostatnia bardzo dobra forma. Cóż, po wczorajszym meczu wiemy już, że tę trzeba doszlifować, a raczej ustabilizować. Wydaje się bowiem, że wróciły czasy, w których Oliwa jest w stanie wygrać z każdym, ale i niestety z każdym przegrać. Pierwszy set wtorkowego spotkania był tym, na co czekaliśmy. Od samego początku ‘Dzikusy’ zaczęły mocno. Po chwili od pierwszego gwizdka prowadzili już 6-2. W dalszej części seta prowadzili już 14-7 i kiedy wydawało się, że za chwilę drużyny zmienią połowy, coraz lepiej zaczęli sobie radzić ‘Oliwiacy’. Sygnał do odrabiania strat swojej drużynie dał Tomasz Kowalewski, który w krótkim odstępie czasu zdobył trzy punkty i doprowadził do stanu 15-12 dla Dzików. W dalszej części seta Oliwa zdołała doprowadzić nawet do wyrównania 18-18, ale po emocjonującej końcówce, w której nie zabrakło kontrowersji dotyczącej tego, czy po ataku Kacpra Chmielewskiego piłka przeszła za antenką, Dziki wygrały 22-20. Sytuacja ta nie wpłynęła zbyt dobrze na morale Oliwy, która oddała drugą partię niemal bez walki. Dziki były lepsze w tej partii w każdym elemencie, dzięki czemu wygrały do 11. Ostatnia odsłona również należała do nich. Podobnie, jak to miało miejsce w drugim secie, Oliwa nie mogła zatrzymać ani Kacpra Chmielewskiego, ani Adama Śliwińskiego, ani naszym zdaniem najlepszego gracza tego meczu – Mateusza Węgrzynowskiego. Mimo, że Oliwa zaprezentowała się o niebo lepiej niż w drugim secie to finalnie przegrała do 17. Dzięki wygranej, Dziki wskoczyły na dziewiąte miejsce w ligowej tabeli. Tak jak wspominaliśmy wcześniej – ‘kiedy przyjdą mecze z teoretycznie słabszymi rywalami – Dziki zaczną wreszcie wygrywać i zaskoczą niejedną osobę’.

Gonito Volley – Prometheus 1-2 (21-19; 15-21; 12-21)

W zapowiedzi przedmeczowej pisaliśmy o tym, że naszym zdaniem dystans dzielący obie drużyny w ostatnim czasie się nieco zmniejszył. Wszystko za sprawą tego, że Gonito od poprzedniego spotkania obu ekip stało się lepszą drużyną, natomiast Prometheus w związku z pewnymi problemami nieco gorszą. Czy podtrzymujemy to zdanie po zakończonym spotkaniu? Cóż, sami nie wiemy. Jeśli spojrzymy wyłącznie na wynik to trudno się z tym nie zgodzić. Jeśli spojrzymy jednak na grę w drugim, a szczególnie w trzecim secie to już tacy pewni nie jesteśmy. Wszystko za sprawą tego, że w trzecim secie gracze z Ukrainy zagrali koncert. Wydaje się, że w ostatniej partii wzbili się oni na poziom, na który co niektóre drużyny szybko nie wejdą. Jeśli ‘Prometheus’ grałby tak cały sezon, z pewnością dziś na swoim koncie mieliby zdecydowanie więcej punktów. Ponadto, na pewno nie przegraliby aż czterech spotkań. Z drugiej strony, czy da się grać tak cały sezon skoro drużynie nie udaje się zagrać tak całego spotkania? Owszem, w pierwszym secie Gonito Volley grało zdecydowanie lepszą siatkówkę niż miało to miejsce w drugiej czy trzeciej partii. Z drugiej strony, gra się tak, jak przeciwnik na to pozwala. W pierwszym secie wyrównana rywalizacja trwała do stanu 10-10. Po atakach Michała Konopki, Marcina Ilczuka czy zagrywce Pawła Szafrana, Gonito wyszło na prowadzenie 15-11. Czteropunktowa zaliczka pozwoliła im na to, by w miarę spokojnie wygrać seta do 19. Druga i trzecia odsłona zaczęły się niemal identycznie. Już na początku tych partii Prometheus wypracowywał sobie pokaźną zaliczkę, która trudno było później gonić. O ile w drugim secie Gonito jako tako zapunktowało, tak w trzeciej odsłonie umówmy się – byli tylko statystami, którzy przyglądali się temu, co wyprawiają ich rywale.

ZCP Volley Gdańsk – Team Spontan 2-1 (21-14; 16-21; 21-18)

Kilka godzin przed meczem dowiedzieliśmy się, że Team Spontan będzie miał we wtorkowy wieczór spore problemy kadrowe. W meczu przeciwko ZCP Volley Gdańsk nie mógł bowiem wystąpić ani Damian Urbanowicz ani Mateusz Skwarzec. Co by nie mówić, gracze ci z pewnością podnieśliby poziom niemal każdej drugoligowej drużyny. Jak wiadomo, zawodników takich trudno zastąpić. Mimo tego, nowi gracze w Team Spontan zaprezentowali się naprawdę dobrze, o czym za chwilę. Gdy wydawało się, że to Spontan może mieć pewne problemy, ZCP Volley Gdańsk nie chciał być w tej materii gorszy. W związku z brakiem dwóch środkowych – Dawida Glanera oraz Mateusza Kwidzińskiego, ZCP tuż przed meczem zgłosił do składu pierwszą kobietę w historii ‘żółto-czarnych’ – Julię Jałochę, którą na co dzień gra w drugiej lidze kobiet. W związku z tym, nominalny libero – Sebastian Miąsko wystąpił na prawym skrzydle, natomiast atakujący Daniel Koska na środku. Mimo tego absolutnego miszmaszu, drużyna ZCP poradziła sobie w pierwszej partii bardzo dobrze i wygrała seta do 14. W drugim secie nie było już tak kolorowo. Tzn było, ale ‘Pomarańczowo’. Na parkiecie rządzili bowiem ‘Oranje’. Co ciekawe, na początku to Volley Gdańsk prowadził (9-4). Z czasem zaczęli oni popełniać rażącą liczbę błędów, co sprawiło, że Spontan wyrównał na 14-14. Kiedy wydawało się, że ZCP już się z błędów wyprztykał przyszła druga – jesienna fala. W skrócie, błędów było jeszcze więcej i finalnie Spontan wygrał tę partię do 16. Podsumowując seta – nie pamiętamy, aby gracze ZCP kiedykolwiek mylili się tyle, co w drugim secie meczu ze Spontanem. Dla odmiany, Team Piotra Raczyńskiego popełniał znacznie mniej błędów i kończył wszystko, co miał skończyć, stając się przy okazji pierwszą drużyną w sezonie Jesień’21, która zdołała zdobyć punkt z faworyzowaną ekipą Volley. Trzeci set to walka punkt za punkt od samego początku niemal do samego końca. W końcówce nieco więcej jakości pokazali gracze ZCP, którzy zdołali wyjść na trzypunktowe prowadzenie i wygrali seta oraz mecz w stosunku 2-1.

Start a Conversation

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.