Gdyby relacja z meczu miała trafić na czołówki gazet, chętnie podrzucilibyśmy gotowy tytuł, który brzmiałby: ‘Kryzys zażegnany, Speednet niepokonany’. Trzecie bezpośrednie spotkanie rywali to ponownie wynik 2-1, z tą różnicą, że tym razem wygrała ekipa ‘Programistów’, którzy są żywym przykładem, że ktoś, kto wymyślił maksymę ‘do trzech razy sztuka’ miał ku temu jakieś przesłanki. Nie da się ukryć, że do spotkania drużyny przystępowały będąc w małym dołku. Dolary temu, kto przed sezonem spodziewał się, że to właśnie poniedziałkowi rywale będą zajmować dwa ostatnie miejsca w lidze. Umówmy się, taka sytuacja była równie prawdopodobna co fakt, że kiedyś odzyskamy brakującego grosika od Pani z kasy w Biedronce. Początek meczu to szybkie wyjście na prowadzenie przez drużynę ‘Programistów’, po której uznaliśmy, że krzywda w tej partii im się nie stanie. Speednet prowadził już 16-9 i wydawało się, że za chwilę drużyny zmienią strony i rozpoczną drugą partię. BES-BLUM nie chciał jednak tanio skóry sprzedać i postanowił powalczyć, dzięki czemu zaczęli seryjnie zdobywać punkty. Z 16-9 zrobiło się 16-14 i koszmarne widmo powoli zaglądało w oczy ‘Różowym’. Sytuację opanował najlepszy gracz tego meczu – Kacper Iwaniuk zdobywając dwa punkty i doprowadzając do prowadzenia 18-14, którego Speednet już nie roztrwonił. Wracając do Kacpra i kluczowego momentu seta trzeba to zaakcentować. Gracz ten jest niejako gwarancją udanej akcji. Jest gościem, którego twarz mogłaby być na billboardach, dodając prestiżu różnym produktom czy usługom. Sądzimy, że gdyby po czasie Kacper uznał, że otwarcie Amber Gold 2 jest dobrym pomysłem to sporo ludzi, wiedząc jakim jest gwarantem, powierzyłoby mu swoje majątki. Wracając do meczu, drugi set był bardzo podobny do tego pierwszego. Tu również przez długi czas prowadzili ‘Programiści’, ale koniec końców BES-BLUM zdołało odwrócić losy seta, za co należy im się szacunek ludzi ulicy. W wygraniu go pomogły dwa udane bloki Mateusza Spechta, grającego na pozycji środkowego. O wygranej całego meczu zadecydować musiała trzecia partia. Speednet wszedł w nią jak gość z walizką pieniędzy na imprezę w Koziej Wólce. Wzbudzał zachwyt i robił co chciał, by po chwili prowadzić już 5-0. Ostatecznie set zakończył się wynikiem 21-14, a cały mecz 2-1 dla Speednetu. Drugie zwycięstwo z rzędu sprawiło, że drużyna wydostała się z czeluści pierwszoligowej tabeli i wskoczyła na szóste miejsce.
Liga: Pierwsza Liga - Wiosna 2020
Prototype Volleyball – Epo-Project
Obie drużyny nie mogły się doczekać tego spotkania. Wszystko przez fakt, że przegrały swoje ostatnie mecze i chciały w poniedziałek poprawić sobie humory wygraną. W zapowiedzi przedmeczowej napisaliśmy, że faworytem spotkania będzie ekipa Epo-Project, aczkolwiek uznaliśmy, że ‘Transformersom’ gra się zdecydowanie lepiej w przypadku, kiedy to ich przeciwnicy są zdecydowanym faworytem. Cóż, zapowiedź sprawdziła się tylko połowicznie. Epo-Project zagrało tak, jak na faworyta przystało i odnieśli pierwsze w sezonie zwycięstwo za trzy punkty. Forma, jaką zaprezentowali w przeciągu całego meczu była istnie imponująca, ale to, co robiło ogromną różnicę w trakcie meczu to element zagrywki. Każdorazowo, gdy za linią ograniczającą koniec boiska stanął Cezary Labudda, wśród ‘Transformersów’ panował istny popłoch. Nawet gdy gracz ten nie zdobywał asa serwisowego to odrzucał swoich rywali od siatki na dobre kilka metrów, przez co większość ataków Prototype musiała przedrzeć się przez minimum podwójny blok ‘Zielonych’. Pokazując kontrast, który w elemencie zagrywki był między drużynami trzeba wspomnieć, że Prototype nie zdobyło w spotkaniu żadnego punktu bezpośrednio z zagrywki i była to pierwsza taka sytuacja od 21 listopada, kiedy to w zeszłym sezonie Prototype musiało uznać wyższość Speednetu. W poniedziałek ‘Zielonym’ wychodziło niemal wszystko i nie sądzimy, że gdyby zamiast Łukasza Dejko w ataku w drużynie Prototype hasał przebywający w Gdańsku Mariusz Wlazły, to mecz zakończyłby się inaczej. Jesteśmy przekonani, że gdyby drużyna Przemka Walczaka grała tak od początku sezonu, obecnie byliby na pierwszym miejscu podium.
Trójmiejska Strefa Szkód – Omida Team
Obie drużyny mogły stanąć do meczu z pozycji gościa prężącego swoje muskuły. Omida rozbiła w ostatnim czasie Epo-Project, a Trójmiejska Strefa Szkód ograła swojego odwiecznego rywala – Straż Pożarną Gdańsk. Abstrahując od samych wyników, mecz był anonsowany jako ten, który zelektryzuje kibiców trójmiejskiej siatkówki. Dość powiedzieć, że spotkanie było transmitowane na dwóch niezależnych od siebie fanpageach. W przedmeczowej zapowiedzi uznaliśmy, że to drużyna Konrada Gawrewicza (Omida) będzie faworytem. Początek spotkania zdawał się potwierdzać nasze słowa. Mimo, że pierwsza partia była dość wyrównana, to jednak Omida zdołała wypracować sobie delikatną przewagę i wygrać seta. Drugi upłynął pod znakiem kontrowersji oraz bardzo wyrównanej gry. Niebiescy długo nie mogli pogodzić się z kilkoma decyzjami Pani sędzi i odnosimy wrażenie, że wpłynęło to na ich poczynania w dalszej części meczu. Ten, podobnie jak pierwszy set układał się po myśli ‘Logistyków’, którzy zagrali nieco inną siatkówkę niż ta, z której ich zapamiętaliśmy w ostatnich spotkaniach. Środek nie był tak skuteczny jak chociażby w spotkaniach z Epo czy Speednetem. Ciężar gry został przesunięty na przyjmujących – Dimę Moroziuka i Łukasza Wiktorko, którzy w ostatnim czasie imponują formą. Tak było i tym razem, obaj zaprezentowali się z bardzo dobrej strony i atakowali z wysokim procentem skuteczności. Drugi set zakończył się zwycięstwem Omidy po przewadze 22-20. Trzecia odsłona zaczęła się, a jakże – od kontrowersji. Tym razem potencjalnie poszkodowanym zespołem, a jakże – Trójmiejska Strefa Szkód. Pomimo tego, w trzeciej odsłonie Omida była po prostu drużyną lepszą. Tu, w przeciwieństwie do pierwszych dwóch setów, nie było walki do samego końca. Podsumowując, Omida wygrywa zasłużenie, ale różnica pomiędzy drużynami sprawia, że wynik 2-1 zamiast 3-0 nikogo by nie skrzywdził.
Trójmiejska Strefa Szkód – Straż Pożarna Gdańsk
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Trójmiejska Strefa Szkód po porażce z Epo na inaugurację rozgrywek ewidentnie złapała wiatr w żagle. Czwartkowa wygrana ze Strażą w stosunku 2-1 sprawiła, że drużyna cieszyła się jakby na pół gwizdka. Byli jak dzieciak, który na gwiazdkę zamiast wymarzonej konsoli Playstation 4 dostaje samego pada. Ok, dzieciak weźmie pada do kolegi i tam pogra w fifkę, ale jednak marzył o czymś innym. Trójmiejska Strefa Szkód po świetnej dyspozycji w dwóch pierwszych setach chciała postawić kropkę nad ‘i’ i zgarnąć komplet punktów. Wydawało się to tylko formalnością, bo Strażacy po drugim secie wyglądali na takich, którzy sami w sobie ugasili wolę walki. Rozumiecie. Spuszczone głowy, niewyraźne spojrzenia, brak perspektyw na trzeci set. Brak pomysłu na zatrzymanie Wojtka Ingielewicza, który na bombie odbierał chęć uczestniczenia w spotkaniu ‘Mundurowym’. Początek trzeciej partii wskazywał, że plan ‘Niebieskich’ na spotkanie się ziści. Drużyna, tak jak w poprzednich setach, na początku zdołała wypracować sobie przewagę kilku punktów, lecz ni stąd ni zowąd Strażacy zaczęli grać na miarę swoich możliwości. Nie jest tak, że to TSS przestał grać, to Straż zaczęła. Ich metamorfoza wyglądała mniej więcej tak, jak ta zaprezentowana niegdyś przez serialową brzydulę Betty. Set zakończył się 21-18 dla Strażaków, dzięki czemu mamy podział punktów. W ugraniu tego seta pomógł bardzo dobry w czwartkowy wieczór – Filip Ziółkowski.
Speednet – Prototype Volleyball
W zapowiedziach przedmeczowych pisaliśmy, że różnica pomiędzy obiema drużynami jeszcze nigdy nie była tak mała. Patrząc na wynik, nie sposób nam się ze sobą nie zgodzić. Ok, wiemy, że każdy mecz jest ważny, ale ten, mimo że rozgrywany na początku sezonu, był bardzo ważny z psychologicznego punktu widzenia. W przypadku Speednetu chodziło o przełamanie złej passy. Początek sezonu w ich wykonaniu był nieudany i ewentualna czwarta porażka z rzędu i świadomość przyszłotygodniowego meczu z Volley sprawiłaby, że ‘Różowi’ mogliby się po tym nie podnieść. W przypadku Prototype – drużyny będącej na innym pułapie sfery mentalnej, ewentualna wygrana dałaby odpowiedź, że ‘gwiazdy są na niebie’ i można wygrać z każdym. Byłoby to naprawdę ważne, bowiem ekipa nie pękałaby nawet przed najsilniejszymi rywalami. Mimo tego, Speednet zaczął mecz dość kiepsko. Liczba punktów oddanych Prototype za darmo była zbyt duża dla drużyny z pierwszej ligi. Taka sytuacja sprawiła, że ‘Transformersi’ wyszli na prowadzenie 10-5 i wydawało się, że będą w stanie kontrolować przebieg spotkania. Niestety dla nich, nastąpiła chwila dekoncentracji lub najzwyczajniej w świecie dołek, który ‘Różowi’ zdołali wykorzystać i na tablicy mieliśmy 15-14 dla Prototype. Od tego momentu drużyny walczyły punkt za punkt i ostatecznie to Speednet zdołał wygrać 23-21. Druga odsłona ponownie była bardzo wyrównana i emocjonująca. Przy stanie 18-14 dla Prototype ‘Różowi’ rzucili się do odrabiania strat. Było naprawdę blisko, ale ostatecznie, w kluczowych momentach Prototype zdołało wyjść z opresji obronną ręką i cieszyć się z wygranego seta. O zwycięstwie w meczu zadecydowała zatem ostatnia partia, w której prawdziwe show pokazał atakujący drużyny Speednet – Kacper Iwaniuk, który był nie do zatrzymania w tej partii. Kto wie jak potoczyłyby się losy meczu, gdyby w końcówce spotkania kapitan drużyny Prototype po zdobyciu przez nich punktu, nie przyznał się, że punkt ten należał się rywalom. Zachowanie Tomka zasługuje na uznanie, bowiem był to kluczowy moment seta i całego spotkania. Ostatecznie set zakończył się 21-17 dla Speednetu i drużyna z Gdyni odnosi pierwsze zwycięstwo w sezonie.
Omida Team – Epo-Project
Jeszcze nigdy droga z granicy Sopotu i Gdańska do Żukowa nie była tak długa. Kojarzycie ten moment, w którym jesteście na podwójnej randce i para znajomych zaczyna się ze sobą kłócić, po czym następuję krępująca cisza? Mimo, że kłótni w szeregach Epo nie dostrzegliśmy to jednak zakładamy, że cisza w drodze im towarzyszyła. Cóż, nie pomogliśmy chłopakom z Epo-Project przed meczem wskazując ich jako faworyta, bowiem na spotkanie wyszli spięci jak nastolatek przed pierwszym razem. W czwartkowy wieczór zobaczyliśmy zupełnie inną drużynę niż ta, którą oglądaliśmy w meczu z TSSem czy Volley Gdańsk. Początek meczu dobitnie pokazał, kto tu rządzi. Sądzimy, że po tym co wydarzyło się w pierwszych minutach meczu, gracze Epo do tej pory mają torsje, a na hasło ‘Wiktorko’ reagują tak, jak zadłużony alimenciarz na dzwonek komornika. To, co na zagrywce zrobił w czwartek Łukasz Wiktorko, było niewiarygodne. Dość powiedzieć, że początek meczu to wynik 9-1 dla Omida Team. Epo miało na początku potężne problemy z przyjęciem i jeszcze większe problemy z próbą powstrzymania atakującego Mateusza Szturmowskiego. Drugi set nie był już tak spektakularny. Po prostu – i tego wygrała drużyna lepsza. Trzecia odsłona potwierdza tylko to, o czym piszemy. Wygrała drużyna, tego dnia miała więcej siatkarskich argumentów. Nie wiemy dokładnie, na ile to kwestia doskonałej dyspozycji Omidy, a na ile kiepskiego dnia Epo-Project, ale różnica była na tyle widoczna, że raziła w oczy samego Steviego Wondera. Symbolem tego meczu był moment, w którym libero Omidy – Sebastian Miąsko przyjął nie najlepiej piłkę, która zmierzała na drugą stronę siatki. Swoim genialnym ruchem – rozgrywający Wojciech Bogusz zamarkował odbicie piłki, a ta spadła niedotknięta przez nikogo po drugiej stronie siatki i Sebastian mógł cieszyć się ze zdobytego punktu. Cóż, czwartkowy wieczór pokazuje, że Omida na pewno powalczy o najwyższe cele. Mecz z Epo wyszedł im doskonale.
Volley Gdańsk – BES-BLUM Kraken Team
Bezpośredni mecz pomiędzy drużynami był już czwartym spotkaniem, do którego przystępowały obie ekipy w obecnym sezonie. Jak do tej pory, zespoły poruszały się po nieco innych obszarach. Podczas gdy Volley eksplorowało wysepki na Malediwach wygrywając wszystkie spotkania, BES-BLUM czekało z walizkami na dworcu w Pułtusku. Wracając do meczu, chyba każda osoba biorąca udział w tym spotkaniu zgodzi się z oceną, że było ono festiwalem błędów obu drużyn. Momentalnie, przyjemność oglądania zepsutych zagrywek, chybionych kiwek, nieporozumień pomiędzy współpartnerami czy błędów na siatce była podobna do tej, która towarzyszy ludziom oglądającym wakacyjny maraton serialu klan na TVP seriale. Nie ma co udawać, że spotkanie stało na wysokim poziomie, bo tak nie było. Owszem, obie drużyny miały przebłyski, zdarzało im się pokazać ciekawą siatkówkę, ale od drużyn na takim poziomie możemy, a nawet powinniśmy wymagać więcej. Pierwszy set to wygrana Volley do piętnastu. Gdy w drugim wynik był identyczny i stało się jasne, że Volley wygrało kolejne spotkanie, jeden z graczy ‘żółto-czarnych’ powiedział, że chyba nie będziemy mieli o czym pisać. Cóż, takiego opisu Volley jeszcze nie doświadczyło. Trzeci set padł łupem drużyny BES-BLUM i patrząc na suchy wynik, ekipa Ryszarda Nowaka nie ma co narzekać. Przegrać z Volley to ani wstyd ani zaskoczenie. Jeden punkcik do tabeli się na pewno przyda. Trzeba sobie to powiedzieć wprost – nie każdej drużynie uda się ten punkcik z Volley ugrać, o czym przekonała się chociażby ekipa Prototype Volleyball.
Omida Team – Speednet
Musimy Wam się przyznać do tego, że po meczu spodziewaliśmy się fajerwerków a… no właśnie? Czy zamiast fajerwerków na Times Square dostaliśmy pokaz laserów we wspomnianym w zapowiedziach Hrubieszowie? Chyba tak, bowiem mecz nie był nadzwyczaj emocjonujący. Od początku do samego końca kontrolę nad spotkaniem miała drużyna Omidy, która może odetchnąć z ulgą. Do trzech razy sztuka w przypadku ‘Logistyków’ się sprawdziło. Patrząc na przedmeczowe składy, można było dostrzec mobilizację wśród graczy obu drużyn. Zniesienie kolejnych obostrzeń sprawiło, że obie ekipy wpisały do protokołu meczowego po dziewięciu graczy. W Omidzie zadebiutował Dmytro Moroziuk, który w poprzednim sezonie bronił barw drużyny Prometheus. Debiut w przypadku popularnego Dimy był bardzo udany, bowiem gracz zgarnął tytuł MVP. Kapitalną formę zaprezentował również Romek Grzelak, który grając tylko pół spotkania, prawie zrównał się punktacją z najlepszym zawodnikiem meczu. W Speednecie z kolei, do składu wpisany był Niko Domżalski, który wchodził na parkiet… tylko po to aby pomóc swojej drużynie na zagrywce. Trzeba przyznać, że floty Niko sprawiały ‘Logistykom’ sporo problemów. Bardzo dobrą grę w Speednecie zaprezentował również atakujący – Kacper Iwaniuk, który zdobył czternaście punktów w meczu. Atuty, o których mówimy, nie przyćmiły jednak mankamentów. To tak jakbyśmy zachwycali się piękną melodią graną przez skrzypka na Titanicu, nie dostrzegając, co dzieje się wokół. Tu sytuacja robi się nieciekawa. Zaledwie jeden punkt na dziewięć możliwych. Jak widać kryzys trwa. Omida pozbierała się znacznie szybciej i patrzą na tabelę z zupełnie innej perspektywy.
Omida Team – BES-BLUM Kraken Team
W zapowiedzi przedmeczowej napisaliśmy, że kto wie jak potoczyłby się mecz BES-BLUM z Epo-Project, gdyby w składzie znalazło się dwóch etatowych graczy – Bartek Pieper i Paweł Pallach. Teraz już wiemy. Obaj gracze wystąpili w spotkaniu z Omidą Team i walnie przyczynili się do tego, że drużyna BES-BLUM odniosła pierwsze zwycięstwo w sezonie. Tak jak pisaliśmy, już w drugim meczu zaprezentowali formę znacznie lepszą od tej, którą widzieliśmy na inaugurację. Czwartkowy pojedynek był tylko potwierdzeniem zwyżkowej formy. Jeśli chodzi o ‘Logistyków’ to po pierwszym bardzo dobrym, choć pechowo przegranym spotkaniu, byli faworytem starcia z Krakenem. Jakby na potwierdzenie tych słów ‘Zieloni’ zaczęli mocno i po chwili wygrywali 9-4. Późniejszy chwilowy zastój doprowadził co prawda do remisu, ale można zrzucić to na karb braku komunikacji. Gdy ta się poprawiła, Omida znowu odjechała rywalom, tym razem skutecznie. Set zakończył się wynikiem 21-17 i nic nie wskazywało na to, że w kolejnych partiach to BES-BLUM dojdzie do głosu. Drugi set to dobra gra drużyny Ryszarda Nowaka. To, w połączeniu z liczbą błędów po stronie przeciwników, którą można porównać chyba tylko z błędami popełnianymi przy wyjściu z progu przez Roberta Mateję sprawiło, że w setach mieliśmy 1-1. Trzeci set był najbardziej emocjonujący i wyrównany. Dopiero w końcówce Kraken zdołał odjechać i mimo chwilowego przestoju przy piłkach meczowych ostatecznie wygrać do 19.
Volley Gdańsk – Epo-Project
Przed spotkaniem zastanawialiśmy się, czy piękny sen Volley będzie trwał nadal, czy może jednak ktoś będzie w stanie wygrać i przerwać fenomenalną passę żółto-czarnych. Spotkanie rozpoczęło się lepiej dla Mistrza SL3, który wypracował sobie kilkupunktową przewagę i trzymał rywala na dystans. To zmieniło się mniej więcej w połowie seta, kiedy Czarek Labudda zablokował Przemka Wawera, a następnie rewelacyjny Damian Kolka podkręcił wynik swojej drużyny dwoma asami serwisowymi. W ten sposób to Epo wyszło na minimalne prowadzenie, by później, pod koniec seta, zaczęła się walka na przewagi. Tydzień temu pisaliśmy, że w kluczowych momentach Przemek Wawer nigdy się nie myli. Prawdopodobnie gdybyśmy o tym nie wspominali, kończyłby piłki setowe do pięćdziesiątki. Nasze słowa sprawiły, że w decydującym momencie Przemek zagrał piłkę w siatkę i zdjął maskę kosmity, przy czym okazało się, że mamy do czynienia z jednym z nas – z człowiekiem. Drugą partię Epo zaczęło bardzo mocno. Kiedy na zagrywce stanął Damian Kolka zrobiło się 5-0 dla Epo i Volley musiało poprosić o czas. Gdy na tablicy wyników widniało 7-1 dla Epo, w powietrzu czuć było coś wielkiego. Gdy pod koniec tej partii było 20-17 dla drużyny z Kartuz nie ukrywamy, że byliśmy przekonani o tym, że tym razem Volley przegra. Zapomnieliśmy chyba, że na parkiecie znajdował się będący ostatnio w kapitalnej dyspozycji Adrian Ossowski, który w końcówce seta po prostu ‘zrobił robotę’ i dzięki temu Volley uniknęło pierwszej ligowej porażki. Wyczyn Adriana jest o tyle imponujący, że zaledwie kilka dni wcześniej zrobił to samo w meczu z Prototype Volleyball. Ostatecznie, po wielkich emocjach, seta wygrała drużyna Volley (25-23). Taka sytuacja podcięła skrzydła graczom z Żukowa i w trzecim secie nie byli już w stanie powalczyć o wygraną. Podsumowując – mega emocje.