Można sobie śmieszkować oraz drzeć łacha z tego, że Redakcja dość często pisze o ‘dyspozycji dnia’, ale jak inaczej opisać wyniki dwóch spotkań pomiędzy Epo a Speednetem, które odbyły się na przestrzeni dwóch dni? Przypominamy, że to pierwsze – środowe starcie wygrali ‘Różowi’ w stosunku 3-0, by w czwartek takim samym wynikiem zwyciężyło Epo. Nie od dziś wiadomo, że są na świecie rzeczy, które ciężko wytłumaczyć. Jedną z nich jest to, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich dwóch dni. Przed spotkaniem z protokołu meczowego wykreślony został libero drużyny Speednet – Adrian Płotka. Do tego momentu można było się zastanawiać jaką wartość dla ‘Programistów’ ma ten gracz, ale jego brak był widoczny chyba dla każdej osoby, która obserwowała mecz. W środowym spotkaniu Adrian trzymał przyjęcie i był jednym z głównych autorów wygranej w stosunku 3-0. Nie ma co jednak umniejszać graczom Epo-Project, którzy zagrali po prostu bardzo dobre spotkanie. Speednet nie był w stanie jakkolwiek zagrozić ‘Zielonym’. Już w pierwszym secie ‘Różowi’ mieli spory problem w przyjęciu, przez co przegrali seta do 14. Oczywiście nie był to jedyny powód. Drużyna dowodzona przez Mateusza Urbanowicza popełniła niezliczoną liczbę błędów własnych, a inne ich problemy nie zmieściłyby się w podsumowaniu. Druga odsłona to dalsze kłopoty‘Różowych’ i bardzo dobra gra graczy z Żukowa. W ich szeregach świetne spotkanie rozegrał Tomasz Piask i, co staje się powoli tradycją, Damian Kolka. Set – podobnie jak ten pierwszy, zakończył się wynikiem 21-14. W ostatniej partii po graczach ‘Speednetu’ widać było narastająca frustrację. Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Żółtą kartkę otrzymał Marek Ogonowski, a z boku boiska pieklił się trener drużyny. To wszystko na nic, bowiem Speednet ponownie był tylko tłem dla drużyny Przemysława Walczaka. Tym razem wygrali do szesnastu i wzięli udany rewanż za środową porażkę.
Liga: Pierwsza Liga - Wiosna 2020
Omida Team – Straż Pożarna Gdańsk
Przystankiem w drodze do mistrzostwa w czwartkowy wieczór była czerwona latarnia ligi – Straż Pożarna Gdańsk. Jak do tej pory ‘Mundurowi’ uciułali cztery oczka i nie da się ukryć, że każdy inny wynik niż 3-0 dla Omidy byłby dla ‘Logistyków’ istną katastrofą. Przed meczem okazało się, że okazję do debiutu będzie miała libero drużyny – Natalia Groth. Cóż, debiutować akurat przeciwko liderowi pierwszej ligi, umówmy się – nie jest najłatwiejszym zadaniem. Mimo wszystko, z perspektywy całego meczu uważamy, że jedyna aktywna przedstawicielka płci pięknej w pierwszej lidze zaprezentowała się z dobrej strony. Wracając do spotkania to mimo faktu, że Omida wygrała je w stosunku 3-0 to po ich reakcjach nie można było wywnioskować jakiejś szczególnej radości. Ot, zwykły dzień w pracy i musimy Wam przyznać, że nie wiemy czy z czasem takie podejście nie odbije się czkawką ‘Logistykom’. Nie widzimy tego, czy gracze są w stanie ‘umierać za Omidę’. Nawet po zdobyciu punktu czy wygranej seta, a nawet meczu, ich radość była dość dyskretna. Sami nie wiemy z czego to wynika. Być może ma na to wpływ fakt, że drużyna nie dopuszczała do siebie innego scenariusza niż pewne trzy punkty? W pierwszym secie Strażacy podeszli do spotkania z dużym respektem dla rywala. Ten najwidoczniej ich sparaliżował, bowiem drużyna popełniła masę błędów własnych. Dotknięcia siatki, problemy z przyjęciem, nieporozumienia pomiędzy poszczególnymi graczami. Z czasem ich gra zaczęła wyglądać coraz lepiej, w efekcie czego w trakcie seta uzbierali aż osiemnaście punktów, co było dość zaskakujące. Druga odsłona zaczęła się od asa serwisowego Damiana Buźniaka (Straż Pożarna), z którego zagrywką w czwartkowy wieczór ‘Logistycy’ mieli poważne problemy. Z czasem gra ‘Logistyków’ zaczęła wyglądać lepiej i wygrali drugą partię do siedemnastu. W tym momencie należało zachować koncentrację. Ta sztuka się udała, Omida ograła w ostatniej partii rywali do dwunastu i osiągnęła swój cel zdobywając trzy punkty, tym samym wracając na pierwsze miejsce w tabeli.
Speednet – Epo-Project
Środowy mecz pomiędzy Speednetem a Epo-Project był pierwszą odsłoną dwumeczu, do którego dojdzie na przełomie dwóch dni. Mecz rozgrywany w środowy wieczór był dość zaskakujący jeśli spojrzymy na przedmeczowe zapowiedzi oraz typy Redakcji oraz Eksperta. Ponadto, wskazywała na to najzwyczajniej w świecie tabela. Owszem, wiedzieliśmy że Speednet notuje w ostatnim czasie eksplozję formy, aczkolwiek uznaliśmy, że pewne wygrane w stosunku 3-0, których dokonała drużyna Epo w dwóch ostatnich spotkaniach sprawią, że zespół będzie chciał pójść za ciosem. W tym konkretnym przypadku skończyło się na samych chęciach i patrząc na całą sytuację z boku musimy powiedzieć, że Epo nie miało po prostu wystarczających argumentów. Swojej słabszej dyspozycji ‘Zieloni’ nie mogą tłumaczyć brakiem najlepiej punktującego gracza drużyny – Cezarego Labbudy, ponieważ w drużynie rywali również zabrakło lidera – Kapcra Iwaniuka. Oba zespoły musiały sobie zatem poradzić bez nich. Speednet w ataku wystawił Macieja Zielińskiego i była to chyba przemyślana decyzja. Gracz ten zdobył 10 punktów i został MVP tego spotkania. Co do przebiegu samego meczu, Epo przypominało raczej swoje wydanie z nieudanego meczu przeciwko Omidzie niż przeciwko Prototype czy Straży Pożarnej. Już na początku pierwszego seta popełniali masowo błędy, co zapewniło ‘Różowym’ prowadzenie 14-6. Po tym, co wydarzyło się później, drużynie Speednetu należy się nagana. Chodzi oczywiście o fakt, że zespół prawie roztrwonił swoją przewagę, lecz ostatecznie udało im się dowieźć wynik do końca. Drugi set był dość nietypowy. Speednet prowadził w nim już 7-1, by zaledwie po chwili Epo zdołało dogonić rywala i doprowadzić do remisu 11-11. Ostatecznie, Speednet zdołał w końcówce osiągnąć przewagę, której tym razem nie wypuścili. Ostatnia odsłona to walka punkt za punkt od pierwszej do ostatniej piłki w meczu. Tym razem ponownie zwycięsko wyszli z niej gracze w różowych trykotach i to oni mogli cieszyć się z kompletu oczek.
BES-BLUM Kraken Team – Trójmiejska Strefa Szkód
Nie ma się co oszukiwać. Marząca o triumfie w lidze drużyna Trójmiejskiej Strefy Szkód tym spotkaniem, mimo że wygranym, oddaliła się od swojego celu na tyle, że już chyba nic nie jest w stanie sprawić, że go osiągną. Owszem, pozostaje walka o podium, ale znając ambicje ‘Niebieskich’ – o ile do tego w ogóle dojdzie, będzie to sukces połowiczny. Mecz zaczął się tak, że nic nie wskazywało na to, że ‘Niebiescy’ mogliby nie zdobyć w poniedziałkowy wieczór kompletu punktów. Trójmiejska Strefa Szkód od początku wypracowała sobie przewagę, którą z czasem jeszcze bardziej powiększali. Przenosząc to na ring bokserski – po takim ciosie nie doszło może do nokautu, ale drużyna BES-BLUM mocno się zachwiała. Jak zwykle w ostatnim czasie na parkiecie rządził Wojciech Ingielewicz, który w poniedziałek dla swojej drużyny zdobył 19 punktów. W zasadzie przy próbie opisania tego, co w obecnym sezonie robi ten atakujący, brakuje nam barwnych porównań czy metafor. Na chwilę obecną, w sztabie SL3 obmyślany jest pomysł zreformowania protokołów meczowych, na wypadek gdyby któregoś razu Wojtek postanowił zdobyć samodzielnie 35 punktów. Wracając do spotkania, pierwszy set zakończył się do 11 i wydawało się, że nic gorszego BES-BLUM nie może się przydarzyć. Byliśmy w błędzie, bowiem drugi set był jeszcze bardziej jednostronnym widowiskiem i nie pomylilibyśmy się za dużo gdybyśmy napisali, że ekipa Ryszarda Nowaka tylko statystowała. Logika w tym momencie podpowiadała nam, że trzeci set zakończy się podobnie jak dwa poprzednie. Nic bardziej mylnego. BES-BLUM powtórzył w zasadzie to, co zrobił w meczu z Volley Gdańsk, za co należą im się duże pochwały. Mimo przegranej nie zwiesili głów i zdołali wygrać ostatnią odsłonę do szesnastu, dzięki czemu na koncie mają już dziewięć oczek.
Volley Gdańsk – Straż Pożarna Gdańsk
Nie da się nie zauważyć, że mecz przeciwko Volley Gdańsk trafił się Strażakom w najgorszym możliwym momencie. Po pierwsze Volley był bardzo podrażniony ostatnimi wynikami. Na sześć rozegranych spotkań aż w pięciu tracili punkt i w drużynie zapaliła się kontrolka ostrzegawcza, że ‘la zabawa’ może się przeistoczyć w wielki dramat. Na meczu przeciwko Straży pojawił się pierwszy garnitur i było pewne, że tym razem drużyna będzie zdeterminowana do zdobycia trzech oczek. Jakby tego było mało to ‘Strażacy’ wystąpili w bardzo okrojonym składzie. Drużyna zagrała w zaledwie sześciu zawodników. Zabrakło libero, jednego z rozgrywających – Michała Mańkowskiego, Filipa Ziółkowskiego czy wreszcie wracającego do drużyny Karola Masiula. Nie oszukujmy się, nawet z nimi byłoby ciężko. Mimo braków kadrowych ‘Mundurowi’ w pierwszym secie radzili sobie bardzo dobrze i Volley Gdańsk – jak na bardzo doświadczoną drużynę przystało, zdołało odjechać dopiero w końcówce i wygrać seta. Na to, co wydarzyło się w drugim secie, najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia. Z kronikarskiego obowiązku napiszemy tylko, że była to najwyższa wygrana w secie, w pierwszej lidze w obecnym sezonie. Volley wychodziło niemal wszystko, natomiast Straży w zasadzie…nic. Po takiej lekcji siatkówki można było się zastanawiać czy drużyna ‘Mundurowych’ zdoła się podnieść i pokazać się z dobrej strony w ostatniej partii. Gdy na zagrywce stanął Paweł Huliński i wprost demolował rywali wydawało nam się, że set będzie kopią środkowej odsłony. Mimo wyniku 5-0 Straż zdołała się podnieść i chociaż przegrała seta do 15 to zaprezentowali się o niebo lepiej. Przed nimi kolejny trudny sprawdzian – tym razem z Omidą.
Speednet – Volley Gdańsk
Zostawmy już zapowiedzi, bo je zapewne zdążyliście już przeczytać. Sam mecz od początku był bardzo wyrównany. Wiecie jak to jest, nawet jeśli poziom sportowy i forma drużyn nie jest najwyższa to jeśli mecz jest wyrównany i zacięty, ogląda się go znacznie lepiej. Gdy dodamy do tego nutkę pikanterii w postaci kontrowersji to mamy już kawał meczu. Gdy spotkanie zmierza w kierunku zapisania się w historii SL3 jest już rewelacyjnie. Nie boimy się napisać, że uważamy ten mecz pod wieloma względami za najlepszy w historii Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. Rozemocjonowanych graczy obu drużyn słychać było w okolicy Wejherowa i istniało realne zagrożenie, że okoliczni mieszkańcy z Żabianki zadzwonią na policję, aby uprzejmie donieść, że mimo zakazu w Ergo Arenie odbywa się jakiś koncert. Zaczęło się dość niemrawo, emocje były budowane wprost proporcjonalnie do upływających minut, by na końcu doszło do prawdziwej erupcji wulkanu. Pierwszą odsłonę wygrał faworyt – Volley Gdańsk, który zdołał odjechać ‘Programistom’ w końcówce seta. Druga odsłona to ponownie walka o każdą piłkę. Wśród zawodników obu drużyn widać było ogromną determinację i poświęcenie. Symbolem tych słów stała się akcja przy stanie 10-10 gdy środkowy Speednetu – Grzegorz Gnatek, próbując obronić piłkę, która nieuchronnie zmierzała w okolice trybun, wbiegł z ogromną prędkością po schodkach i tylko sobie znanym sposobem zdołał ją odbić. Mimo, że jego koledzy nie zdołali zdobyć z tego punktu to moment ten był dość szczególny. Od tej sytuacji graczom Speednetu zaczęło wychodzić wszystko i zdołali wypracować sobie kilkupunktową przewagę, której już nie wypuścili i wygrali drugą partię do 17. Był to mniej więcej moment, w którym połowa składu miała już chrypę, po której ciężko było zrozumieć wypowiadane przez nich słowa. O wygranej musiał zadecydować trzeci set. Ten zaczęli lepiej Programiści i każdy punkt przybliżał ich w stronę wymarzonej wygranej. ‘Programiści’ wykorzystywali fakt, że w Volley coś się zacięło i stopniowo powiększali swoją przewagę. Każdy punkt zdobyty przez ‘Różowych’ sprawiał, że odnosiło się wrażenie, że hala zaraz eksploduje. To, co wyprawiał w środowy wieczór środkowy Grzegorz Gnatek było prawdziwym mistrzostwem świata. Gdy na tablicy wyników mieliśmy 14-9 trener drużyny Speednet – Mateusz Urbanowicz pokrzykiwał do swoich podopiecznych, że wystarczy zdobyć zaledwie siedem punktów. Wystarczyłoby, że drużyna grałaby od tego momentu punkt za punkt. Zadanie wydawało się tak proste, a równocześnie bardzo trudne. Tym bardziej, że po drugiej stronie siatki znajdował się Daniel Koska, który rozgrywał świetny mecz. Nie mylił się i jeśli piłka przeszła na stronę Volleya, można było być pewnym, że zaraz nastąpi egzekucja. Mimo, że Speednet roztrwonił sporą przewagę to w końcówce stanęli przed dwiema szansami na postawienie kropki nad ‘i’ i sprawienie, że dla Volleya licznik zwycięstw z rzędu biłby od nowa. Taki scenariusz był dla ‘Żółto-czarnych’ nie do zaakceptowania i po chwili to oni kilkukrotnie mieli piłki meczowe. Jeśli wydaje Wam się, że to koniec emocji to jesteście w ogromnym błędzie. To, co wydarzyło się przy stanie 27-26 dla Volley sprawiło, że emocje sięgnęły zenitu. Po ataku jednego z graczy Volley Gdańsk piłka poszybowała za linię ograniczającą boisko, co wywołało, po raz kolejny, fale sejsmiczne w Wejherowie. W tym momencie sędzia wskazał, że piłkę w bloku dotknął jeden z zawodników Speednetu i przyznał punkt dla Volleya, co wzbudziło bardzo duże oburzenie wśród ‘Programistów’. W tym momencie chcielibyśmy abyście dobrze nas zrozumieli w kontekście dalszych wydarzeń, które miały miejsce. Jako Redakcja i Organizator w jednym, przed pierwszym sezonem uznaliśmy, że nie będziemy ingerować w decyzje sędziowskie i konsekwentnie się tego trzymamy. Inna kwestia jest taka, że biegając z aparatem, dokładnie tej sytuacji nie widzieliśmy. Gdy Volley cieszył się już z wygranego meczu, nastąpiła bezprecedensowa sytuacja, w której sędzia, która zakończyła już swoje spotkanie podeszła do sędziego meczu i po konsultacji ten poprosił graczy Volley o powrót na boisko, zarządził bowiem powtórkę akcji. Patrząc na to z boku, nie zazdrościliśmy sędziemu, bowiem obojętnie jakiej decyzji by nie podjął, spotkałoby się to z ogromną krytyką jednej z drużyn. Ostatecznie, po chwili Przemysław Wawer zdobył punkt, który tym razem nie budził żadnych kontrowersji i Volley mogło się cieszyć z trzydziestego trzeciego zwycięstwa z rzędu! Niebywałe. Kończymy tę najdłuższą w historii naszej ligi relację wyrażając nadzieję, że podobnie emocjonujące spotkania jeszcze przed nami.
Straż Pożarna Gdańsk – Epo-Project
W Straży Pożarnej chyba zamontowano ostatnio drzwi obrotowe. Do drużyny dołączył po rocznej absencji Karol Masiul, ale po raz kolejny w tym sezonie zabrakło między innymi Mateusza Pytla czy Przemysława Grzesiaka. Jeśli chodzi o drużynę Epo-Project to po raz kolejny stawili się w tak szerokim składzie, że zdołaliby rywalizować na dwóch boiskach jednocześnie. Mimo faktu, że istniała obawa o to czy w meczu przeciwko ‘Mundurowym’ nie zabraknie etatowych rozgrywających to finalnie do hali Ego Areny dojechało dwóch, z czego jeden – Daniel Bąba urządził sobie w spotkaniu festiwal udanych kiwek. Przechodząc do ogółu to nie da się ukryć, że ‘Zieloni’ chcieli wygrać spotkanie w stosunku 3-0. Tylko taka wygrana pozwoliłaby im utrzymać dosyć bliski dystans, który dzieli ich od lidera rozgywek – Omida Team. Jak widać, o mobilizację nie było trudno, co drużyna udowadniała od pierwszego gwizdka sędziego. Strażacy w pierwszym secie stawiali opór tylko do połowy jego trwania. Przy stanie 11-9 dla Epo gracze z Żukowa byli zmuszeni do wzięcia czasu, bowiem mieli pewne wątpliwości dotyczące swojego ustawienia. Przerwę te spożytkowali również na inne cele, co było widoczne już od pierwszej piłki. Od tego momentu Strażacy zdołali zdobyć jeden punkt, przy sześciu ugranych przez swoich rywali. Wypracowana przewaga nie została przez Epo roztrwoniona i set zakończył się ich wygraną do 13. W drugim gracze Przemka Walczaka zaprezentowali się jeszcze lepiej – tym razem wygrywając do 12. W drugiej części tej partii mieliśmy zmianę – iście zadaniową. Na parkiet, a raczej za linię zagrywki wszedł borykający się z kontuzją rozgrywający Michał Długozima, lecz nie przyniosło to oczekiwanego skutku punktowego. Tak czy inaczej, drużyny po chwili przystąpiły do trzeciego seta, w którym Straż zaprezentowała się najlepiej od początku tego meczu. Mimo tego faktu, drużyna Epo była tego dnia po prostu z innej półki i mogła się cieszyć z wygranej za trzy punkty.
Prototype Volleyball – Omida Team
Nie będziemy Was czarować. Po tym, jaką formę w ostatnim czasie osiągnęła drużyna Omida Team, nie mogliśmy się spodziewać innego wyniku. Obecnie drużyna ‘Logistyków’ wygląda jak Lambo na ulicach Dzierżoniowa – nie da się obok niej przejść obojętnie. Omida przejęła inicjatywę od początku meczu i w zasadzie pomimo chwilowego zastoju i utraty prowadzenia można powiedzieć, że kontrolowali przebieg partii i zasłużenie wygrali do 17. Kolejne odsłony ‘Logistycy’ wygrywali do 15 i 18, a całość meczu można podsumować frazesem, że wygrała drużyna lepsza. Ekipa z Olivia Business Centre wygrała spotkanie zasłużenie i znajduje się na pierwszym miejscu w ligowej tabeli. Pojedynek z Prototype nie był dla nich szczególnym wysiłkiem, ale przechodząc do indywidualności to gracze Konrada Gawrewicza z pewnością zapamiętają Michała Markiewicza. Zawodnik ten, pomimo przegranego spotkania, rozegrał swój najlepszy mecz w historii Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. W pojedynku z Omidą zdobył 18 punktów i co ważniejsze atakował z niemal stuprocentową skutecznością. Nie ma co owijać w bawełnę. Ten indywidualny występ był wybitny. Prawdopodobnie te słowa nie spodobają się pozostałym graczom ‘Transformersów’, ale gdyby reszta zaprezentowała chociaż połowę z tego, co we wtorkowy wieczór pokazał Markus to jesteśmy przekonani, że Omida miałaby ogromny problem z wygraną. Jeśli jesteśmy przy indywidualnościach to nie sposób nie wspomnieć o ciekawym pojedynku, który obserwowaliśmy podczas meczu. Mowa tu oczywiście o środkowych. Na każdy atak Karola Grajewskiego, po chwili odpowiadali czy to Konrad Gawrewicz czy… były zawodnik Prototype Łukasz Karbowniczek. To właśnie on sprawił byłym kolegom z drużyny ‘fantastyczny prezent’, w sposób oczywisty przyczyniając się do zwycięstwa Omidy i zostając najlepszym graczem meczu.
Straż Pożarna Gdańsk – BES-BLUM Kraken Team
Nie ukrywamy, że spodziewaliśmy się bardziej wyrównanego spotkania. Nic bardziej mylnego. Drużyna dowodzona przez Ryszarda Nowaka miała widocznie dosyć ligowych upokorzeń i w starciu z ‘Mundurowymi’ zaprezentowali zupełnie inną niż dotychczas siatkówkę. Jest takie powiedzenie, które ktoś wymyślił wiedząc, że kiedyś dojdzie właśnie do tego meczu: ‘miłe złego początki’. Strażacy na początku meczu wyglądali na ekipę, która tanio skóry nie sprzeda, co zwiastowało, że będzie to wyrównane spotkanie. Od wyniku 10-10 zaczęła grać już tylko jedna drużyna i stan ten utrzymywał się praktycznie do końca spotkania. Pierwszy set zakończył się wynikiem 21-14 dla BES-BLUM i drużyny po zmianie stron, mogły przystąpić do drugiego seta. W tym, różnica pomiędzy oboma zespołami jeszcze bardziej się uwypukliła. ‘Mundurowi’ popełniali w tej partii tyle błędów własnych, że w połączeniu z dobrą i skuteczną grą na siatce swoich rywali mieli mniej więcej takie szanse jak czternastoletni chłopak na zostanie lekarzem medycyny. Cudu tu nie było, Straż nie wcieliła się w rolę Doogiego Howsera. Drugi set zakończył się wynikiem 21-11 dla BES-BLUM, a jakże – po błędzie własnym Strażaków. Przez chwilę wydawało nam się, że scenariusz tego spotkania będzie dla Strażaków podobny do tego, który nakreślili w meczu z Trójmiejską Strefą Szkód. Tam, po nieudanych dwóch pierwszych setach drużyna odmieniła losy spotkania i zdołała na koniec wygrać choć jeden punkt. Tym razem było inaczej i ‘Mundurowi’ ponownie musieli uznać wyższość ekipy Ryszarda Nowaka. Set zakończył się wynikiem 21-16 i cały mecz w stosunku 3-0 dla BES-BLUM Kraken Team, który dzięki wygranej za trzy oczka awansował z przedostatniej lokaty w tabeli na… czwarte miejsce.
Trójmiejska Strefa Szkód – Volley Gdańsk
Po spotkaniu odwiecznych rywali nie możemy narzekać. W meczu było wszystko. Nie zabrakło emocji, kontrowersji, składnych akcji czy ich zwrotów. Przed spotkaniem zastanawialiśmy się czy możliwy jest scenariusz, w którym Volley przegra pierwszy raz w lidze. Trójmiejskiej bardzo zależało, Volley nie chciał dopuścić do takiego obrotu spraw, co złożyło się na to, że mobilizacja w obu zespołach była na bardzo wysokim poziomie. Mecz lepiej zaczęli gracze Volley. Po trzech asach serwisowych Michała Pysza, Patryk Pleszkun zmuszony był wziąć czas. Nie wiemy jakich słów użył kapitan, ale od tego momentu Trójmiejska weszła na całkiem inny poziom. Po chwili z wyniku 3-7 zrobiło się 11-11, by za moment ‘Niebiescy’ wyszli na prowadzenie, które zostało przypieczętowane atakiem Dominika Błońskiego. TSS wygrał tego seta do 17 i trzeba przyznać, że szczególnie w drugiej części seta prezentował się wybornie. Nie będziemy po raz setny chwalić Wojtka Ingielewicza, ale to, co wyrabiał w pierwszej części meczu sprawia, że nie wykluczamy wprowadzenia kontroli antydopingowej. Żal tylko tego, że kibicie nie mogą oglądać tych popisów na żywo. Drugi set zaczął się tak, jak skończył się pierwszy. Lepszą grą ekipy Patryka Pleszkuna. Do połowy partii ‘Trójmiejscy’ prowadzili i w powietrzu czuć było, że kroi się coś wielkiego. Niestety dla nich, ekipa Volley postanowiła zrobić wielkie wietrzenie i zaczęła w końcu grać na miarę swoich możliwości. Co ciekawe, ich lepsza gra zbiegła się z momentem, w którym czerwoną kartką ukarany został Przemysław Wawer. Nie minęło nawet pięć minut, a po drugiej stronie siatki żółtą kartką ukarany został libero TSS – Dawid Kopczyk. Oczywiście te słowa nie oddadzą atmosfery panującej w spotkaniu, ale musicie nam uwierzyć na słowo, że mniej więcej w połowie drugiego seta na boisku nr 2 niemal wrzało. Atmosferę tę lepiej okiełznali ‘Żólto-czarni’, którzy wygrali do 17. W trzecim secie potwierdzili, że grają jak na mistrza przystało. Wygrali do trzynastu, a cały mecz 2-1. Na koniec napiszemy mało polityczną rzecz. Mimo niesportowych zachowań, spotkanie to oglądało się naprawdę przyjemnie.