Za nami ostatni dzień meczowy w pierwszym tygodniu rozgrywek. Największą niespodzianką czwartkowej serii gier była wygrana ADS Volley z faworyzowanym Treflem Gdańsk. Ponadto z bardzo dobrej strony pokazali się gracze Złomowca, którzy zgarnęli komplet punktów w meczu z Old Boys. Zapraszamy na podsumowanie!
Craftvena – Hapag-Lloyd 3-0 (21-17; 21-8; 21-10)
W czwartkowym spotkaniu, w którym Hapag-Lloyd mierzył się z Craftveną nie było powtórki z pamiętnego meczu z września 2024 r. Tym razem Craftvena okazała się zbyt mocna dla ‘Logistyków’, którzy nie zdołali zdobyć punktu. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Podobnie jak w pierwszym meczu ‘Pomarańczowych’ (z Chilli Amigos), tak i w czwartkowy wieczór z Craftveną – Hapag-Lloyd prezentował się najlepiej w premierowej odsłonie. Owszem – wciąż było daleko do zdobycia punktu, ale gdyby całe dwa poprzednie mecze kończyły się tak jak pierwsze sety rywalizacji to w obozie ‘Oranje’ nie byłoby większych powodów do narzekań. Jeśli chodzi o ‘Rzemieślników’ to inaugurują oni sezon w najlepszy możliwy sposób – inkasując komplet oczek. Warto zaznaczyć, że nie było to takie oczywiste jak mogłoby się wydawać. Na kilka dni przed meczem z obozu Craftveny wypływały co rusz bardzo kiepskie informacje. Mowa tu o kontuzjach kilku graczy, które bardzo mocno komplikują ‘Rzemiślnikom’ grę w obecnej kampanii. Wracając jednak do meczu – do połowy seta Craftvena za nic w świecie nie mogła sobie zbudować przewagi. Ilekroć próbowali – Hapag-Lloyd gonił (14-13). Sytuacja zmieniła się w dalszej części seta, w której po atakach Michała Markiewicza oraz Bartka Zakrzewskiego, team w czarnych strojach odskoczył na pięć punktów (19-14). Wówczas stało się jasne, że Craftvena pierwszego seta ‘ma już w kieszeni’ (21-17). W drugim i trzecim secie zastanawialiśmy się, która ekipa Hapag-Lloyd jest bardziej prawdziwa. Ta z pierwszych setów czy jednak ta z dalszej części meczu. Trudno powiedzieć, sami się nad tym głowimy, ale doszliśmy do wniosku, że poza trenerem Hapag potrzebuje chyba jeszcze psychologa sportu. Jeśli chodzi o Craftvenę to grali oni bez jakiekolwiek litości. Widząc, że rywal słania się na nogach…cisnęli jeszcze mocniej. Efekt? Wygrana w drugim secie do 8. W trzeciej odsłonie ‘jako-tako’ wyglądało to do połowy seta. Po chwili ‘Logistycy’ popełnili jednak serię błędów, które uniemożliwiły im myślenie o satysfakcjonującym wyniku (21-10).
ADS Volley – Trefl Gdańsk 2-1 (22-20; 17-21; 21-17)
Słuchając magazynu SL3 #0 oraz czytając zapowiedzi przedmeczowe można było odnieść wrażenie, że w obecnym sezonie młodzi gracze Trefla ‘przejadą się’ po przeciwnikach. Ba, sami forsowaliśmy taką narrację, gdyż wydawało nam się, że pewne braki w fizyczności zostaną zniwelowane kapitalną organizacją gry. Czytając wspomniane zapowiedzi, gracze ADS Volley mogli poczuć się zdeprecjonowani. Nie będziemy nawet ukrywać, że skazywaliśmy ich na porażkę i to sromotną. Co ciekawe – na wygraną Trefla stawiało…96% wszystkich typerów biorących udział w zabawie. To oznacza z kolei, że pobiliśmy procentowy rekord rozjazdu między typami a rzeczywistym wynikiem. Jeśli chodzi o team Jakuba Florczaka to zgodnie z zapowiedziami – ci zagrali ze swoim rywalem bez jakichkolwiek kompleksów i już na początku spotkania wypracowali sobie kilkupunktową przewagę (8-4). Kiedy po chwili młodzież z Trefla doprowadziła do wyrównania po 11, wydawało się, że uzyskali oni kontrolę nad grą i dalsza część seta będzie przebiegała pod ich dyktando. Końcówka seta to gra na przewagi, w której wygraną ADS zapewnił duet Turski – Ogniewski (22-20). Środkowa odsłona to wyraźnie lepsza gra Trefla, co do którego gry trudno było się w tej partii przyczepić. Na półmetku środkowej odsłony gracze w białych trykotach wyszli na prowadzenie 13-8 i w dalszej części seta kontrolowali przebieg gry, wygrywając tę partię do 17. Decydująca o zwycięstwie partia to bardzo ciekawe widowisko, na którą nie do końca wskazuje wynik. Od pierwszego gwizdka sędziego prowadzącego zawody, obie drużyny szły ‘łeb w łeb’ i taki stan potrwał do momentu, w którym na tablicy wyników mieliśmy remis po 16. Końcową fazę meczu zdecydowanie lepiej wytrzymali jednak gracze beniaminka trzeciej ligi, którzy wygrali partię do 17, a cały mecz 2-1 sprawiając przy okazji jedną z największych niespodzianek pierwszego tygodnia rozgrywek. Brawo!
MysterElektroRockets – TKKF Orlen 3-0 (21-15; 21-10; 21-13)
W zapowiedziach przedmeczowych nie dawaliśmy większych szans debiutującej drużynie w Inter Marine SL3 – TKKF Orlen. Ich rywalem była bowiem ekipa, która zdążyła w obecnym sezonie zapisać pierwszą wygraną na konto. Dwa, że MysterElektroRockets uznawani są za jednych z faworytów do podium rozgrywek. W składzie drużyny jest bowiem sporo zawodników, którzy w przeszłości grali w wyższych klasach rozgrywkowych. Początek spotkania przebiegał według założonego przez nich scenariusza. Chwilę po pierwszym gwizdku sędziego team z Karczemek wypracował sobie sporą zaliczkę i po ataku najlepszego gracza spotkania – Igora Sikory, prowadzili oni 7-2. Choć wynik ułożył się dla ‘Nafciarzy’ bardzo niekorzystnie to ich dyspozycja w pierwszym secie wskazywała na to, że pierwsze punkty w lidze pozostają tylko kwestią czasu. Choć w dalszej części gracze MER prowadzili 18-9, to w końcowej fazie seta Orlen zdołał zniwelować nieco straty kończąc seta z 15 punktowym dorobkiem. Środkowa odsłona rozpoczęła się od wyrównanej gry obu drużyn, w której na atak Igora Sikory odpowiedziała dobrze dysponowana Aneta Mierzwa (4-4). Niestety dla ‘Nafciarzy’ w dalszej części seta ‘machina z Karczemek’ się rozkręciła. Po problemach Orlenu z przebiciem się przez blok faworyzowanego rywala, stracili oni 7 punktów z rzędu (11-4), po których dogonienie rywala okazało się już niemożliwe (21-10). Ostatnia odsłona to kapitalne otwarcie w wykonaniu faworyzowanej ekipy. Po kilku chwilach prowadzili bowiem już 13-5. To, co z pewnością rzucało się ‘na minus’ w przypadku TKKF Orlen to sporo niedokładności w rozegraniu. Choć ogólny odbiór nowego teamu w ligowej stawce jest ok, to przeciwko tak renomowanemu rywalowi zabrakło sportowych argumentów.
SiiPower – Aqua Volley 0-3 (6-21; 15-21; 8-21)
Musimy to przyznać. Redakcja nie była zbyt łaskawa dając drużynie SiiPower ‘na start’ ekipę Aqua Volley. Po bardzo rozczarowującym sezonie Jesień’24, team Mateusza Drężka zrobi w aktualnej kampanii wszystko by się zrehabilitować i zająć miejsce na podium. Droga do tego celu wiąże się z ogrywaniem za komplet punktów gorzej dysponowanych rywali. Jeśli z kolei można przy tym wypracować sobie dobry stosunek małych punktów, które w ostatecznym rozrachunku tyle ‘ważą’, to grzech z tego nie skorzystać. Kiedy ekipa w niebieskich strojach zbyt dobrze nie oswoiła się z salą, ich rywale co rusz bombardowali ich a to świetną zagrywką, a to mocnymi atakami. Szczególnie bezwzględny w tym zakresie był najlepszy gracz spotkania – Michał Maliszewski. Po kilku asach oraz atakach wspominanego zawodnika, Aqua Volley ‘zalała’ siedzibę drużyny z Przymorza i wykręciła największą różnice punktową w jednym secie w obecnym sezonie (21-6). Zdecydowanie lepiej gracze Sii zaprezentowali się w środkowej odsłonie. W naszym odczuciu dopiero po chwili zorientowali się, że POWER w ich nazwie ma dwie funkcje. Off – z pierwszego oraz ON z drugiego seta. Nie było rzecz jasna tak, że gracze Fabiana Ehrlicha zagrozili swoim rywalom. Był to jednak ‘wykon’, po którym można było dostrzec sporo pozytywów. Ostatecznie partia ta zakończyła się wynikiem 21-15. Przed trzecim setem liczyliśmy po cichu na to, że SiiPower zagra w finałowym secie co najmniej tak jak w środkowej odsłonie. Cóż – zdecydowanie bardziej przypominało to premierową partię. Co ciekawe – do stanu 5-5 nic na to nie wskazywało. Jak to jednak w życiu bywa. Jak zaczęło się pieprzyć to lawinowo. Finalnie Aqua Volley w pełni zasłużenie zdobywa trzy punkty i już w przyszłym tygodniu czeka nas ich hitowe starcie z MysterElektroRockets. Oj – będzie się działo!
MiszMasz – Maritex 0-3 (16-21; 15-21; 18-21)
Dobra – przynajmniej na jakiś czas kończymy szyderkę z Maritexu. Ostatnie kilka sezonów to dworowanie i przekomarzanie się z graczami w fioletowych strojach. W czwartkowy wieczór mówiąc kolokwialnie zamknęli nam jednak mordę. To było naprawdę bardzo dobre trzecioligowe granie. Ba. Pokusimy się o stwierdzenie, że było to jedno z najlepszych, o ile nie najlepsze spotkanie Maritexu od kilku sezonów. Co jeśli to wszystko, co czytaliśmy w komentarzach to prawda? Co jeśli wspomniany sparing z Bayerem to zasłona dymna? Jak mówimy – w czwartkowy wieczór ich dyspozycja była na naprawdę bardzo wysokim poziomie. Nie jest bynajmniej tak, że MiszMasz nie dojechał. Ci też dokonali kilku ciekawych transferów i w naszym odczuciu mimo porażki 0-3 zagrali lepiej niż przez większość spotkań z zeszłego sezonu. Spotkanie podobało się społeczności na tyle, że czekający na swoje spotkania gracze pierwszej ligi byli przekonani, że oglądają właśnie mecz drugiej ligi. W pierwszym secie po kilku atakach ex-gracza MiszMaszu – Michała Balceraka, Maritex objął prowadzenie 14-10 i bez większych problemów sięgnął po pierwszy punkt w meczu. Nie inaczej było i w środkowej odsłonie. Choć w pierwszej części seta nie uniknęli oni błędów własnych (to głównie one dawały tlen rywalom 12-12), to dalsza część seta to popis duetu ‘wariatów’ Iwaniuk&Sidun, po której Maritex wygrał do 15. Ostatnia odsłona to zastój drużyny Michała Pietrasika. Choć po ataku Stanisława Płochockiego ‘Fioletowi’ prowadzili 13-10, to po kilku błędach z rzędu sytuacja się zmieniła i to MiszMasz wysunął się na jednopunktowe prowadzenie (14-13). Po chwili okazało się, że ‘mini-kryzys’ został zażegnany błyskawicznie i końcowa faza meczu to ponowna przewaga świetnie dysponowanych ex-drugoligowców. Wow, będąc przyzwyczajonym do dość przewidywalnego i przeciętnego stylu Maritexu, kibice tej drużyny mogli się wczoraj poczuć jak pierwszy raz w planetarium. Precyzując – to musiało robić wrażenie na największych malkontentach. Na nas zrobiło.
Staltest Pomorze – Challengers 2-1 (16-21; 24-22; 21-18)
W czwartkowy wieczór zaczął się nowy rozdział w historii Staltestu Pomorze. Często bywa tak, że spadek z wyższej klasy rozgrywkowej to dopiero początek ‘kłopocików’. Tak jak informowaliśmy w zapowiedziach – w przerwie pomiędzy sezonami, Staltest całkowicie przemeblował skład i nie do końca byliśmy pewni na co ich stać. Pierwszy set rywalizacji nie był zbyt dobrą odpowiedzią dla sympatyków Staltestu. To Challengers rozpoczęli lepiej spotkanie i po atakach Tomasza Jakubowskiego oraz Mariusza Kuczko, objęli prowadzenie 12-9. Po chwili było już 16-12 i set zakończył się bez większych historii – zasłużoną wygraną Challengersów (21-16). Środkowa odsłona to zupełnie inna historia, w której nie brakowało zwrotów akcji i dramaturgii. Nie brakowało również tego, co kibice lubią najbardziej, czyli gry na przewagi. Trzeba oddać Staltestowi, że to oni przez zdecydowaną większość seta prowadzili grę. Po skutecznym ataku bardzo dobrze dysponowanego Jakuba Klimika, Staltest prowadził pod koniec 20-17. Niestety dla siebie nie wykorzystali kolejnych piłek setowych i zamiast zamknąć seta wcześniej, przedłużyli granie do stanu po 22. Dwa ostatnie punkty w partii, które dały Staltestowi wyrównanie w setach zapewnili Mikołaj Tempczyk oraz asem serwisowym – Jakub Klimczak (24-22). W trzecim secie Staltest był stroną dominującą i na półmetku seta wypracował sobie czteropunktową zaliczkę (11-7). To pozwoliło mu z kolei trzymać rywala na bezpiecznym dystansie i w konsekwencji – pierwsze zwycięstwo w sezonie Wiosna’25.
Old Boys – Złomowiec Gdańsk 0-3 (18-21; 18-21; 21-23)
Złomowiec pokazał moc. Choć w zapowiedziach przedmeczowych faworytem spotkania była ekipa, która w poprzednim sezonie rywalizowała w pierwszej lidze, to spotkanie potoczyło się według zdecydowanie innego scenariusza. Nieco lepiej w mecz weszli gracze w miedzianych strojach. Po ataku Maksymiliana Wilka, ‘Złomki’ objęli prowadzenie 7-4. Po chwili gra obu drużyn się jednak wyrównała i od stanu 9-9 do 18-18 mieliśmy walkę ‘łeb w łeb’. W końcówce kilka błędów z rzędu popełnili gracze w białych strojach, po których pierwszy punkt w meczu dla Złomowca stał się faktem (21-18). Wspomniane błędy towarzyszyły graczom Old Boys nie tylko pod koniec pierwszego seta. W czwartkowy wieczór team Bartka Kniecia zepsuł sporo zagrywek oraz ponadprzeciętnie brakowało im precyzji w ataku. Pod tym kątem szeroko rozumiana ‘kultura gry’ była zdecydowanie po stronie graczy Witolda Klimasa, którzy grali mądrzej i robili bardzo dużo by nie oddawać rywalom punktów za darmo. Podobnie jak w pierwszym secie, tak i środkowa odsłona była bardzo wyrównana. Po ataku środkowego – Macieja Jeżewskiego, Old Boys prowadzili już 18-16, ale końcowa faza seta przebiegła w sposób, którego się zapewne domyślacie (21-18). Ostatni rozdział czwartkowej rywalizacji rozpoczął się kapitalnie dla Złomowca, który prowadził już 9-3! Po chwili to oni popełnili jednak kilka błędów, po których Old Boys wrócili do gry (10-8). Historia powtórzyła się pod koniec seta. Choć ‘Złomki’ prowadzili 20-16, to mieli ogromny problem z tym by zadać ostateczny cios. A to atak w out, a to zepsuta zagrywka. Rezultat niechlujstwa był taki, że mieliśmy remis po 20. W końcówce Złomowiec stanął jednak na wysokości zadania i to on cieszył się z ostatniego punktu w meczu. Podsumowując – brawo, takich ‘Złomków’ chciałoby się oglądać co tydzień.
Merkury – Szach-Mat 2-1 (21-15; 15-21; 21-13)
Ależ to było dobre, pierwszoligowe granie. Szach-Mat choć przegrał spotkanie, to po raz drugi w obecnym tygodniu rozgrywek potwierdził, że jest teamem, z którym wszystkie ekipy w pierwszej lidze muszą się liczyć. Początek rywalizacji to bardzo wysoki poziom z obu stron. Choć ‘Szachiści’ grali naprawdę dobrze, to Merkury wszedł pięterko wyżej i pod koniec premierowej odsłony prowadził pięcioma punktami (17-12). Gra w obronie obu drużyn we wspomnianym okresie? TOP. Ostatecznie Merkury wygrał tę partię do 15 i był to jeden z lepszych setów w ich wykonaniu od…naprawdę długiego czasu. Biorąc pod uwagę to, że Szach-Mat również grał dobrą partię wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec emocji w czwartkowym spotkaniu i się nie zawiedliśmy. Środkowa odsłona to wyrównana gra obu ekip do stanu po 10. Kluczowym momentem seta były akcje środkowych Szach-Matu. Najpierw punkt zdobył Michał Bilicki, po chwili poprawił Łukasz Karbowniczek, a na koniec asem serwisowym popisał się ponownie ten pierwszy. Efekt? 14-10, po którym Szach-Mat się mega nakręcił i podskórnie wiedzieliśmy, że nie ma już takiej siły, która by ich z wspomnianego transu wybiła. Ostatecznie gracze ‘królewskiej gry’ wygrali do 15. Ostatni set nie zawiódł. Po punktach środkowych – Sledz – Bilicki, na tablicy wyników mieliśmy remis po 10. Podobnie jak środek drugiego seta, tak i teraz był to kluczowy moment, który przesądził o zwycięstwie seta. Gracze w czarnych strojach popełnili w kluczowym momencie trzy błędy w ataku z rzędu, a tak doświadczona ekipa jak Merkury już tego nie wypuściła. Najpierw wyszli na prowadzenie 14-11, a następnie gra ‘Szachistów’ się całkowicie posypała, co w konsekwencji dało Merkuremu tryumf.
Tufi Team – Challengers 2-1 (21-18; 21-17; 17-21)
Po tryumfie z początku obecnego tygodnia, Tufi Team przystępowało do drugiego spotkania w sezonie Wiosna’25. W zapowiedziach przedmeczowych przypomnieliśmy mecz, o którym Challengers chcieli jak najszybciej zapomnieć. Mowa o bezpośrednim spotkaniu obu ekip z poprzedniego sezonu. We wspomnianej zapowiedzi zastanawialiśmy się czy aby przypadkiem nie było to najgorsze spotkanie teamu Wojciecha Lewińskiego w historii swoich występów w SL3. Pamiętając o tamtym meczu oraz o dobrej formie ‘Tuffików’ w pierwszym meczu sezonu skleiliśmy narrację, że Challengersi im po prostu leżą i w czwartek będzie drugi komplet punktów. Do pewnego momentu plan się nawet układał. Choć nie było tak łatwo jak na jesień, to Tufi Team wygrało pierwszego seta do 18. W drugim poszło im nawet lepiej i tym razem rywal zdobył 17 oczek. W trzecim zaczęło się kapitalnie. Po kilku wymianach gracze Tufi Team prowadzili 7-2 i wówczas NIKT nie spodziewał się co za chwilę się wydarzy. A dla Tufi Team wydarzyła się katastrofa. Sorry – nie boimy się tego powiedzieć, ale dawno nie widzieliśmy by wypuścić punkt w tak frajerski sposób. Z 7-2 zrobiło się po chwili 10-4 i do tego momentu było dla Tufi ok. Przysłowiowy wylew krwi do mózgu zaczął się od połowy seta. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Tu szacuneczek dla Challengersów, którzy mimo bardzo niekorzystnego obrazu grali konsekwentnie swoją siatkówkę. Przewaga ‘Tuffików’ topniała szybciej niż lodowce na Grenlandii, o czym co chwilę alarmują klimatolodzy. Sekwencja 10-4 -> 10-8 -> 14-11 -> 14-14, a na koniec indywidualny popis Mariusza Kuczko dający Challengersom punkt.