MATCHDAY #7

Gdy danej kolejce towarzyszą ogromne emocję, wydaje nam się, że już nic nie jest w stanie temu dorównać. Że to co najlepsze już za nami. Jest to jeden z nielicznych przypadków w których cieszymy się ze swoich pomyłek. To co wydarzyło się w meczu Straży Pożarnej z Prototype Volleyball było po prostu niesamowite. W innych spotkaniach Nasz-Dach Stężyca wygrał kolejne dwa spotkania i, minimum do czwartkowego wieczoru, zostali liderem rozgrywek pierwszej ligi. W drugoligowych zmaganiach coraz bardziej imponuje ekipa Thunder Team, która nie pozwoliła rozwinąć skrzydeł Wirtualnym.

Bombardierzy – Mental Block 0-3 (11-21; 22-24; 20-22)

Przed sezonem wydawało nam się, że może to być spotkanie z górnych partii tabeli. Mimo, że po dwóch meczach Bombardierzy mają na swoim koncie jeden punkt to nadal stoimy przy stanowisku, że ‘Czarni’ z czasem będą wyglądać lepiej i zaczną wreszcie punktować. Taki ich pech, że w środę zagrali z Mentalistami, którzy widać złapali wiatr w żagle i ich gra prezentuje się coraz lepiej. Początek meczu to wyrównana walka. Po kilku minutach rywalizacji, na tablicy wyników widniało 9-9 i wydawało się, że będzie to bardzo zacięta partia. Tak się jednak nie stało. Nagle w Bombardierach coś się zaBLOCKowało i zaczęli seryjnie tracić punkty. Po kilku błędach w ataku zrobiło się 13-9, a następnie 18-10 dla ‘Niebieskich’. Drugi set to wyrównana walka, ale w odróżnieniu do pierwszego seta – przez cały czas. Set zakończył się na przewagi, w których więcej ‘zimnej krwi’ zachowali Mentaliści. Trzeci set to również wyrównana walka i ponownie góra wyszli Mentaliści. Na boisku ponownie królował D’Artagnan Marcin Jacyno, dla którego był to trzeci tytuł MVP. Mentaliści dzięki trzeciej wygranej wskakują na podium. Mecz mógłby potoczyć się inaczej, gdyby Bombardierzy do świetnego przyjęcia dołożyli równie dobry atak.

Thunder Team – Wirtualna Polska 3-0 (21-13; 21-12; 21-11)

Przyznamy Wam, że z coraz większą ciekawością przyglądamy się poczynaniom Thunderowców. Nie ukrywamy, że dopiero poznajemy poszczególnych graczy, bowiem jak do tej pory, poza Rafałem Artymiukiem, zawodnicy w SL3 rozegrali zaledwie dwa spotkania. Co ciekawe, sami gracze nie kojarzą jeszcze imion oraz nazwisk współpartnerów, co niekiedy powoduje pewien dyskomfort pracy protokolanta. Zastanawiamy się jaki będzie poziom drużyny za kilka tygodni, gdy zawodnicy się poznają i złapią razem chemię. Nie od dziś wiadomo, że drużyną jest się również poza boiskiem i na pewno takie sprawy są istotne w osiągnięciu dobrego wyniku. W czwartkowy wieczór team ponownie pokazał kunszt – nie dając pograć graczom Wirtualnej Polski, którzy po meczu z uznaniem wypowiadali się o swoich rywalach. Na prawdziwego lidera drużyny wyrasta nam Przemysław Walczak, dla którego wydaje się nie być piłek, których nie mógłby skończyć. Jeśli dołożymy do tego świetne przyjęcie i generalnie grę obronną to mamy miks, który z całą pewnością powalczy o zwycięstwo w lidze. Po dwóch meczach ‘Biali’ naprawdę wydają się drużyną kompletną. Gra środkiem, przyjęcie, atak, dobre rozegranie oraz zagrywka, między innymi, Błażeja Szajgina sprawia, że pozostałe ekipy mają się kogo obawiać. Jeśli chodzi o Wirtualnych, to osobne zdanie należy się Łukaszowi Rosie, który wrócił po poważnej kontuzji, której nabawił się w jednym z pierwszych spotkań w SL3. Łukasz – miło, że jesteś z nami. Wróciłeś silniejszy!

DCT Gdańsk – Scandic 3-0 (21-9; 21-7; 21-7)

W związku z faktem, że dla drużyny z ulicy Konternerowej zaplanowaliśmy na środę aż dwa pojedynki, w głowach graczy DCT zrodził się pomysł na wystawienie dwóch różnych składów, na dwa spotkania. Gdy, na przeszło trzy kwadranse przed rozpoczęciem pierwszego starcia, w poczekali zaczęli się zbierać gracze drużyny to uznaliśmy, że faktycznie możliwe są dwa składy. Tak się jednak nie stało i do gry Kontenerowcy wypuścili starą gwardię. W meczu nie zagrał co prawda najlepszy gracz drużyny z poprzedniego sezony – Piotr Kochanowski, ale nie przeszkodziło to w odniesieniu przekonującego zwycięstwa. Dodatkowo, w drużynie zadebiutował nowy gracz – Marcin Okuniewski. Jeśli chodzi o Scandic, to dla równowagi przed meczem istniało ryzyko, że będą musieli zagrać spotkanie w pięć osób. Ostatecznie do hali treningowej dotarło siedmiu graczy i można było podjąć rywalizację. Można powiedzieć, że DCT było zdecydowanym faworytem i z tej roli wywiązało się bardzo dobrze. W trakcie meczu doszło do kuriozalnej sytuacji w której jeden ze współpartnetów, na zagrywce trafił piłką w głowę Emila Malika czym wywołał śmiech wszystkich uczestników spotkania.

DCT Gdańsk – Omida 0-3 (16-21; 16-21; 12-21)

Mimo wygranej w stosunku trzy – zero, a co za tym idzie dopisaniu trzech punktów w tabeli, Omida nie miała najszczęśliwszych min po zakończonym meczu. Trzeba przyznać, że od drużyny takiego formatu można wymagać więcej. Jeśli ekipa Logistyków marzy o awansie to musi poprawić kilka elementów. W środowy wieczór środek nie był na poziomie do którego nas przyzwyczajano. Co ciekawe, DCT Gdańsk najbliżej ugrania seta było w drugiej odsłonie. Prowadzili już 10-16 i wydawało się, że dojdzie do sporej niespodzianki. Wtedy Logistycy swoją jakością zmusili przeciwników do popełnienia kilku błędów i po chwili, gdy na tablicy widniało 16-20, Logistycy mogli krzyknąć swoje MAKAO! (robią tak, za każdym razem gdy mają piłkę setową). Set zakończył się 16-21. Trzeba oddać, że gdyby gra Omidy wyglądała tak samo jak od połowy drugiego seta aż do zakończenia meczu, to wynik byłby zupełnie inny. Z kronikarskiego obowiązku napiszemy, że trzeci set w wykonaniu DCT był dużo gorszy od poprzednich dwóch, w efekcie czego ulegli do 12, a całe spotkanie zakończyło się w stosunku 3-0.

Nasz-Dach Stężyca – Tiande Tufi Team 2-1 (21-18; 19-21; 21-14)

Nie ukrywamy, że ostrzyliśmy sobie zęby na te spotkanie. Na papierze wydawało się, że będzie to spotkanie kolejki. Jak było w rzeczywistości? Gdyby nie inny mecz rozgrywany na sąsiednim boisku może by tak było. Zacznijmy od początku. Mecz rozpoczął się dosyć nerwowo dla Tiande Tufi Team. Tufiki mieli potężne problemy z przyjęciem dzięki czemu Stężyca odskoczyła na kilka punktów. Ku zaskoczeniu, Tiande potrafiło odrobić stratę punktową i do końca seta żadna z drużyn nie zaliczyła serii kilku punktów z rzędu. Decydująca akcja, po której Stężyca cieszyła się z wygrania seta wywołała ogromne kontrowersję na boisku oraz trybunach. Pani sędzia zadecydowała jednak w taki, a nie inny sposób i trzeba to respektować. Zastanawialiśmy się czy ta sytuacja nie wpłynie negatywnie na Tufików w kontekście kolejnych setów. Nic bardziej mylnego. Tufi wydarło wygraną w kolejnej partii do 19. O konfiguracji podziału punktów zadecydował zatem trzeci set w którym Stężyca nie pozwoliła na zbyt dużo swoim rywalom. Mecz, asem serwisowym zakończył Rafał Grzenkowicz. Jeśli chodzi o Kaszubów, to trzeba przyznać, że w kilku rozegranych spotkaniach naprawdę zaimponowali. Na tę chwile wygląda to tak, że środek mają na naprawdę wysokim poziomie.

DNV GL S*M*A*S*H – Team Spontan 1-2 (13-21; 22-20; 10-21)

Czasy się zmieniają. Postęp widzimy w każdej dziedzinie życia i chyba każdy z nas, zdaje sobie  z tego sprawę. Oczywiście, niektóre rzeczy pozostają bez zmian tak jak to, że po burzy przychodzi słońce czy fakt, że po sobocie mamy niedzielę. Rozumiecie już do czego nawiązujemy? Nie wszyscy z Was drodzy czytelnicy wiedzą, ale w poprzednim sezonie Spontanicznych nazywaliśmy również Team Tie-break. Reorganizacja rozgrywek SL3 (3 sety) sprawiła, że zamiast tie-breaków mamy podział punktów. Pierwszy set, można powiedzieć, był bez historii. Wydarzeniem, które spowodowało konsternacje w szeregach obu drużyn był moment, w którym sędzia przyznał punkt Spontanowi, ponieważ Marcin Howaniec, po gwizdku sędziego nie wykonał zagrywki w przeciągu ośmiu sekund. Jest to już trzeci taki przypadek podczas obecnych rozgrywek. Jeśli chodzi o drugi set, to miała miejsce gra na przewagi. Górą  tego rozdania byli ‘Biali’, których forma w ostatnim czasie widocznie zwyżkuje. Bardzo dobrze z ligą przywitał się Jakub Kozłowski, który w meczu z DNV zdobył trzynaście punktów. Trzeci set to już duża przewaga Spontanicznych. Mecz zakończył się blokiem jednego z ‘Nuggetsów’.

Trójmiejska Strefa Szkód 2 – Team Spontan 1-2 (21-18; 13-21; 18-21)

Na potwierdzenie słów z poprzedniego podsumowanie, Spontaniczni oczywiście podzielili się punktami. Tym razem była to Trójmiejska Strefa Szkód 2. Mecz lepiej rozpoczęli ‘Niebiescy’. Dwa monster blocki Pawła Baranowskiego na pewno wzbudziły respekt Spontanicznych. W pierwszym secie gra TSS2 stała naprawdę na wysokim poziomie. Blok, atak, a gdy trzeba było to i kiwka Mariusza Pukownika sprawiła, że do drugiego seta to ‘Niebiescy’ przystępowali z lepszymi nastrojami. Druga partia, to przebudzenie Spontanicznych, którzy nie pozwolili TSSowi rozwinąć skrzydeł. Wśród Spontanicznych bardzo dobrą partię rozgrywali Jakub Kozłowski oraz Karol Sękielewski. To właśnie ten ostatni okazał się katem drużyny TSS2 i zakończył mecz atakiem. Wynik zawodów 1-2 dla Spontanicznych. Po spotkaniu, mimo przegranej TSS2 przyznała, że grało im się naprawdę dobrze i było to ciekawe i emocjonujące spotkanie. Z perspektywy meczu byli po prostu gorsi. Po tej rywalizacji, TSS2 spada na ósme miejsce w tabeli. Z kolei Spontaniczni, dzięki dwóm środowym wygranym, pną się w górę i na tę chwile znajdują się na siódmej pozycji.

Nasz-Dach Stężyca – Trójmiejska Strefa Szkód 2-1 (21-13; 19-21; 21-16)

Nie był to szczęśliwy dzień dla właściciela firmy Trójmiejska Strefa Szkód. O godzinie 21:35 rozpoczęły się zmagania obu drużyn na równoległych boiskach. TSS zaczął mecz z wysokiego ‘C’. Po chwili od rozpoczęcia spotkania prowadzili już 6-1. Zastanawiamy się z czego wynikają długie przestoje drużyny. W poniedziałek mieliśmy podobną sytuację ze Speednetem, wcześniej z Asami, a w czwartkowy wieczór zdarzyło się to aż dwukrotnie. Pierwszy raz był bez happy-endu. Dzięki świetnej zagrywce Kamila Jóskowskiego po chwili zrobiło się 12-12. Był to moment przełomowy, bowiem od tego czasu TSS zdobył w secie już tylko jeden punkt. Partia zakończyła się po bloku wspomnianego wcześniej Kamila. Po pierwszym secie, można było odnieść wrażenie, że będzie to łatwa przeprawa dla Stężycy. Druga część, od początku była bardzo wyrównana, lecz w dalszej jego części TSS zdołał wypracować przewagę i pod koniec było już 20-14. Gdy wydawało się, że set się zaraz skończy, wróciły demony niedalekiej przeszłości. Stężyca zaczęła zdobywać seryjnie punkty i wśród graczy TSS widać było ogromną presję. Nikt z graczy nie potrafił zakończyć ataku. Seta, kiwką mógł zamknąć Michał Falkiewicz, ale tylko sobie znanym sposobem Stężyca zdołała obronić piłkę. Ostatecznie TSS zdołał wygrać seta, ale nerwówka w końcówce sprawiła, że na głowach graczy TSS pojawiło się kilka siwych włosów (poza Wojtkiem Ingielewiczem przyp. red.). Trzeci set to już przewaga ‘Bordowych’, czego efektem była wygrana seta i całego meczu w stosunku 2-1. Ostateczny cios wyprowadził środkowy – Karol Richert. Cztery mecze – cztery zwycięstwa. Wynik naprawdę imponujący.

Straż Pożarna Gdańsk – Prototype Volleyball 2-1 (20-22; 21-17; 22-20)

CO TO BYŁO?! Przed spotkaniem Strażaków z Prototype nie spodziewaliśmy się, że w trakcie meczu może dojść do takich rzeczy. Nikt tak jak Strażacy nie rozumie sytuacji w której spodziewają się spokojnej służby, a w trakcie nocy wyjeżdżają kilkanaście razy do różnych zdarzeń. Przenosząc to na rozgrywki SL3, mecz z Prototype miał być kolejnym dniem w pracy, w której jest względny spokój. Nic bardziej mylnego. Prototype, mimo braków kadrowych wreszcie pokazało, że drzemie w nich potencjał. Wygrali pierwszego seta 22-20. Ostatni punkt w tej partii zdobył jeden z najjaśniejszych punktów tego sezonu wśród drużyny – atakujący Łukasz Dejko.  W drugim secie wygrali Strażacy i doprowadzili do wyrównania. Niech to wystarczy, ponieważ musimy omówić szerzej to co działo się w trzeciej partii, a z pewnością nie śniło się to nawet filozofom. Strażacy w tym secie wyglądali naprawdę kiepsko. W efekcie czego po pewnym czasie mieliśmy już 19 do 10!!! dla Prototype. Domyślacie już jak się skończyło? Nie wiemy co siedziało w głowach Prototype, że nie potrafili tego skończyć. To jest po prostu niewiarygodne. Strażacy zanotowali najbardziej spektakularny come-back od czasu Zmartwychwstania Chrystusa i doprowadzili do remisu 20-20, a następnie zadali dwa śmiertelne ciosy. Koniec meczu. 2-1 dla Straży. Jesteśmy przekonani, że zarówno dla jednych jak i drugich była to jedna z najdłuższych nocy w życiu. Drugi taki mecz nie ma prawa się powtórzyć.

Start a Conversation

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.