Po poniedziałkowej potyczce z AIP, gracze BEemki Volley mogli pocieszać się tym, że nawet z najkwaśniejszych cytryn można zrobić pyszną i słodką lemoniadę. Wystarczy nieco popracować nad recepturą, co BEemce udało się w najlepszy możliwy sposób. Początek rywalizacji z CTO Volley rozpoczął się od kapitalnej gry środkowych BEemki, którzy wyprowadzili zespół Daniela Podgórskiego na prowadzenie 8-4. Po nieco przespanym początku CTO zaczęło się jednak budzić i tuż po półmetku seta czarna tablica wskazywała wynik 13-13. Dalsza część seta była klasyczną walką ‘punkt za punkt’, która doprowadziła nas do stanu po 20. O tym, że to BEemka wygrała pierwszą odsłonę, zadecydował ważny punkt Przemysława Wawera oraz błąd jednego z graczy CTO Volley (22-20). Środkowa odsłona to absolutna dominacja beniaminka pierwszej ligi. Po 'ciężkiej zagrywce’ grającego 'swój mecz’ Macieja Rzepczyńskiego, BEemka objęła prowadzenie 9-4. Z czasem zespół Daniela Podgórskiego nie zwalniał i był bliski tego, by nie wypuścić rywala ‘z dyszki’. Ostatecznie CTO ugrało trzynaście punktów, ale to nie było najważniejsze. Faktem było bowiem to, że CTO skompletowało właśnie trzecią porażkę w sezonie Jesień ’24. Ostatni set zapamiętamy z bardzo dobrej zagrywki Jakuba Nowaka, z którą BEemka miała spore problemy. Po kilku ciosach skrzydłowego CTO wyszło na prowadzenie 10-6. Z czasem beniaminek pierwszej ligi zdołał doprowadzić do wyrównania po 14, ale ostatnie słowo w meczu należało do 'Pomarańczowych’.
Dzień: 2024-09-24
ACTIVNI Gdańsk – Tiger Team
Trudno w to uwierzyć, ale do bezpośredniego spotkania, obie drużyny przystępowały z sumarycznym bilansem, który wynosił zero zwycięstw i aż siedem porażek. W gorszej sytuacji byli rzecz jasna gracze Tigera, którzy nie dość, że przegrali o jedno spotkanie więcej, to na dodatek nie ugrali choćby jednego punkcika. Sądziliśmy, że ten pojawi się na kontach zespołu Dawida Staszyńskiego we wtorkowy wieczór. Cóż – nic bardziej mylnego. Najbliżej tego było w pierwszym secie, w którym Tiger szedł ze swoim rywalem ‘łeb w łeb’, aż do stanu po 18. O tym, że to ACTIVNI wygrali tę partię zadecydowały błędy po tygrysiej stronie siatki oraz ważny punkt Artura Senka. Przegrana partia wpłynęła negatywnie na ostatnią drużynę w ligowej tabeli, bo w drugiej odsłonie, nie dostaliśmy nawet namiastki walki. Już na samym początku ACTIVNI zbudowali sobie pokaźną zaliczkę 8-4, którą z czasem, powiększyli do 15-7 i w konsekwencji, spokojnie dowieźli zwycięstwo do końca. Trzecia odsłona nie zmieniła obrazu meczu. Nadal to ACTIVNI byli stroną dominująca, nadal Tiger Team miał spore problemy z niechlujstwem. Co więcej – po meczu z Portem Gdańsk, Tiger nadal wyrażał chęć zostania drużyną dziadów tygodnia. Nie kleiło się nic proszę Państwa. Finał tego jest taki, że po pięciu spotkaniach, Tiger ma na swoim koncie 0 punktów i w zapasie mecze z kozackimi drużynami. Czy leci z nami pilot? A ACTIVNI? Wreszcie mogą odetchnąć z ulgą i spojrzeć z optymizmem na dalszą część sezonu.
Challengers – Flota Active Team
Po dość niespodziewanych problemach, które gracze Challengers przeżywali w trakcie spotkania z Flotą TGD Team, zespół Wojciecha Lewińskiego przystępował do drugiego meczu we wtorkowy wieczór. Czysto teoretycznie – tym razem miało być zdecydowanie trudniej. Pierwszy set rywalizacji był jednak absolutną dominacją beniaminka rozgrywek, który rozbił spadkowicza do 9. To pokazuje, że Flota ma poważny problem z prawidłowym wejściem w mecz. Nie jest to bowiem pierwszy raz w obecnej kampanii, gdy rywal bije ich w premierowej partii. Oczywiście to nie zmartwienie Challengersów, którzy świetnie rozpoczęli spotkanie. Po imponującym zwycięstwie w pierwszej partii, zespół w różowo-niebieskich barwach przystąpił do drugiej odsłony. Tam napotkał jednak nieoczekiwane problemy. Na półmetku drugiego seta tablica wyników wskazywała remis 12:12. Wyrównana gra trwała do stanu 17:17. W końcówce seta z bardzo dobrej strony pokazał się Wojciech Kowalski, którego ataki pozwoliły Flocie wyrównać stan rywalizacji w setach (21-18). Zdecydowanie najwięcej emocji (nie tylko sportowych) było w finałowej partii. Przez większość seta inicjatywę posiadali gracze Floty, którzy po ataku Mikołaja Filanowskiego prowadzili 17-13. Z czasem jednak ich gra się zacięła, a Challengersi doprowadzili do wyrównania 20:20. W końcowej fazie seta, po jednym z ataków graczy w czerwonych strojach, sędzia zasygnalizował dotknięcie piłki w bloku przez jednego z Challengersów. Decyzja kończąca mecz bardzo nie spodobała się jednemu z zawodników beniaminka, który przez długi czas nie mógł pogodzić się z sytuacją. Ostatecznie sędzia pozostał nieugięty, a dwa punkty trafiły do Floty.
CTO Volley – Old Boys
Po słabym otwarciu sezonu w wykonaniu CTO Volley, we wtorkowy wieczór mieliśmy wreszcie zobaczyć prawdziwą dawkę umiejętności graczy w pomarańczowych koszulkach. Duży wpływ na ten stan rzeczy miał fakt, że CTO nie miało tym razem kłopotów kadrowych. Już na początku spotkania zobaczyliśmy próbkę dobrej gry, jaką pamiętamy z sezonu Wiosna ’23, kiedy CTO sięgało po tytuł. Dodatkowo, oprócz dobrej gry faworyzowanej ekipy, pomagali sami gracze Old Boys, którzy od początku mieli sporo problemów, w tym także z komunikacją (10-3). Po kilku wymianach gracze z Pruszcza Gdańskiego zaczęli jednak wracać do gry, w czym pomogła mocna zagrywka Sebastiana Konarzewskiego (12-10). Kilka chwil później ten sam gracz nadział się kilka razy na blok (16-11) i po chwili mieliśmy wyłonionego zwycięzcę seta (21-17). Środkowa odsłona rozpoczęła się od wysokiego prowadzenia CTO, które w dużej mierze ustawiło całą partię (6-1). Choć podobnie jak w pierwszej odsłonie Old Boys odrobili niekorzystny wynik z 14-8 na 14-12, to po wzięciu czasu przez CTO ich chwilowy słabszy moment zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (21-15). Ostatni set to ponownie sporo niechlujstwa po białej stronie siatki. Kilka błędów i nieskończonych ataków wyprowadziło CTO na prowadzenie 11-7. W dalszej części gracze z Pruszcza, za sprawą dwóch bloków Mikołaja Nowaka, wyszli nawet na prowadzenie 15-14, ale ostatnie słowo w meczu należało do Mistrzów SL3 sprzed trzech sezonów (21-18). Komplet punktów sprawił, że w obozie CTO, przynajmniej na chwilę, zrobiło się przyjemnie.
Port Gdańsk – Tiger Team
O tym, że zespół 'Portowców’ rozegra swoje drugie spotkanie we wtorkowy wieczór z Tiger Team, a nie z BL Volley, gracze Arkadiusza Sojko dowiedzieli się na kilka godzin przed meczem. Całe zamieszanie było spowodowane chorobami, które zdziesiątkowały graczy BL Volley. Ci poprosili Tiger Team, by zagrali za nich, na co Tiger finalnie przystał. Cóż – za postawę fair-play należą im się brawa i szacunek. Inną kwestią pozostaje forma, w jakiej aktualnie znajdują się gracze Dawida Staszyńskiego. Ta, delikatnie mówiąc, nie jest 'najwyższych lotów’. Po drugiej stronie siatki – wręcz przeciwnie. 'Portowcy’ byli we wtorkowy wieczór w takiej formie, że mogliby pokonać jeszcze kilka innych ekip. Po w miarę wyrównanej pierwszej części premierowego seta (12-11), team z doków odpalił rakietę, a po kolejnym asie serwisowym Karola Polanowskiego objęli prowadzenie 18-12, by ostatecznie wygrać seta do 15. Środkowa odsłona to jeszcze większa dysproporcja. Po raz kolejny świetną serią zagrywek popisał się skrzydłowy Portu, z którą 'Tygrysy’ miały potężne kłopoty. Efekt? Do końcówki seta zanosiło się, że Tiger nie ugra nawet dziesięciu punktów (19-9). Ostatecznie Marcin Kwidziński zdobył dla swojej drużyny punkt, a Tiger skończył z dwunastoma oczkami. Po bardzo słabych dwóch odsłonach, głowy graczy Tiger Team były już zwieszone, co oznaczało, że żadna siła nie powstrzyma 'Portowców’ przed wykończeniem rywali. Na półmetku partii było 12-7 dla graczy Arkadiusza Sojko, którzy po chwili przypieczętowali bardzo ważne trzy punkty. Brawo!
Challengers – Flota TGD Team
Po porażce z Dream Volley zespół Flota TGD Team przystępował do meczu z Challengersami jako jedna z dwóch drużyn w drugiej lidze, która do tej pory nie wygrała ani jednego spotkania. Morale w drużynie po porażce z 'Marzycielami’ nie były zbyt wysokie. Dodatkowo, w drugim wtorkowym meczu Flota również nie była faworytem. Mimo to zaczęli w swoim stylu – od mocnej gry, po której prowadzili 6-2. Zespół Krzysztofa Misztala ma jednak to do siebie, że nad wyraz często rekonstruuje słynny lot Ikara. Chwila uniesienia, po której następuje spektakularny upadek. Nie inaczej było i tym razem, bo po ataku Michała Kocbucha Challengers objęli prowadzenie 16-12, a po chwili cieszyli się z pierwszego punktu w meczu. Środkowa odsłona to najbardziej emocjonujący fragment meczu. Dla Floty TGD rozpoczęła się niemrawo. Po błędzie w komunikacji, który przyniósł punkt rywalom, było 4-1 dla Challengers. Z czasem gra się jednak wyrównała i na półmetku seta mieliśmy wynik 10-10. Po skutecznym bloku rozgrywającego Floty TGD, w końcówce team Krzysztofa Misztala prowadził już 20-18. Mimo to niezawodny Mariusz Kuczko doprowadził po chwili do wyrównania na 20. Na punkty atakującego odpowiedział przyjmujący Floty TGD – Kacper Goszczyński, który zaprowadził swoją drużynę do wygrania seta 22-20. Ostatni set nie był już tak emocjonujący. Gracze Wojciecha Lewińskiego objęli prowadzenie 8-3 i od tego momentu trzymali rywala na dystans, wygrywając ostatecznie do 17, a cały mecz 2-1.
Dream Volley – Flota TGD Team
Nie będziemy owijać w bawełnę. Przed meczem uznaliśmy, że team, który przegra spotkanie, znajdzie się w potężnych tarapatach. Za faworyta meczu uznaliśmy graczy Mateusza Dobrzyńskiego, którzy jako team mają ogromne doświadczenie, również w kryzysowych sytuacjach. Trzeba przyznać, że taka sytuacja trwa w zespole Dream od długiego czasu. Niemniej, na początku wtorkowego spotkania to Flota TGD prezentowała się lepiej. Po ataku Bartosza Gradulewskiego, gracze Krzysztofa Misztala objęli prowadzenie 7-3. Z prowadzenia nie cieszyli się jednak zbyt długo, bo po chwili ‘Marzyciele’ doprowadzili do wyrównania po 8. W środkowym fragmencie seta odpalił się szef wszystkich szefów w elemencie zagrywki – Mateusz Dobrzyński. Po asie rozgrywającego, było już 16-10 dla Dream, który po chwili cieszył się z pierwszego punktu w meczu. Środkowa odsłona to jednak zwrot akcji. Po serii punktów wspomnianego wcześniej Bartosza Gradulewskiego oraz będącego w świetnej dyspozycji Kamila Gmyra, Flota objęła prowadzenie 15-10. Trzeba przyznać, że w drugim secie ‘Marzycielom’ nie pomagały również ‘stare demony’ w postaci sporej liczby błędów w ataku. Ostatecznie Flota TGD wygrała tę partię do 15. O zwycięstwie musiał zadecydować trzeci set, który był najciekawszą partią w meczu. Od początku nieco większą inicjatywę wykazywali gracze Dream Volley, którzy w połowie seta prowadzili 11-7. Mimo niekorzystnego obrazu, Flota TGD nie składała broni i po ataku Kacpra Goszczyńskiego zbliżyła się do swoich rywali na jeden punkt (18-17). Choć w obozie Dream Volley zrobiło się ‘ciepło’, to finalnie zdołali po chwili postawić kropkę nad ‘i’, wygrywając seta do 19, zapewniając sobie pierwszą wygraną w sezonie Jesień’24.
MiszMasz – Port Gdańsk
Już tydzień temu słyszeliśmy, że MiszMasz może mieć we wtorkowy wieczór kłopoty kadrowe. Kilka minut przed meczem dostaliśmy tego potwierdzenie. Ostatecznie na mecz z Portem Gdańsk zameldowało się sześciu graczy. Co ciekawe, po uzyskaniu zgody od przeciwników oraz sędziego, MiszMasz grał cały mecz ze środkowym Tomaszem Swędą w pierwszej linii. Początek spotkania to wyrównana gra obu drużyn, która doprowadziła nas do stanu 12-12, a następnie 16-16. Końcowa faza seta to bardzo ważne punkty Pawła Dobrzenieckiego oraz Karola Polanowskiego, które zapewniły 'Portowcom’ pierwszy punkt w meczu. Warto tu odnotować, że to właśnie w pierwszym secie wspomniany Karol Polanowski zdobył punkt nr 1000 w Inter Marine SL3. Brawo! Środkowa odsłona rozpoczęła się kapitalnie dla MiszMaszu. Po skutecznym ataku Krzysztofa Horeczego MiszMasz objął prowadzenie 9-3. Ich komfortowa, zdawałoby się, sytuacja trwała do stanu 17-10. Po chwili obejrzeliśmy jednak festiwal błędów w wykonaniu zespołu Michała Grymuzy, który sprawił, że Port zdołał doprowadzić do wyrównania 18-18. Końcówka seta to trzy bardzo ważne punkty Tomasza Bobcowa, które zapewniły drużynie 'z doków’ wygraną w 150. meczu w SL3! Do podniesienia z boiska pozostał jeszcze trzeci set. Ten zaczął się od stanu… 8-0 dla MiszMaszu, który tym razem wyciągnął wnioski i nie dał sobie wydrzeć wygranej z rąk (21-15).
Old Boys – Szach-Mat
Napisać, że był to dziwny mecz, to… nic nie napisać. Choć premierowa partia rozpoczęła się od wyrównanej gry, która zaprowadziła nas do stanu 7-7, to z czasem wszystko się zmieniło. Jakby to powiedzieć – graczom Old Boys całkowicie odcięło prąd, bo od tego momentu do końca seta zdobyli tylko trzy punkty. W międzyczasie ich rywale zdobyli ich aż czternaście! O ile podobne sytuacje zdarzają się w niższych ligach, tak w pierwszej już niekoniecznie. Problemy w przyjęciu oraz przebiciu się przez ścianę Szach-Matu zrobiły swoje (21-10). Skoro zagrało się taką partię, to pewnie chciałoby się to powtórzyć w drugiej odsłonie, hm? Cóż – to był twist, którego nie do końca się spodziewaliśmy. Podobnie jak w premierowej odsłonie, rozpoczęło się od równej gry obu drużyn (10-10). Dla odmiany tym razem to Szach-Mat zapadł w przedwczesny sen zimowy i po kilku atakach oraz asach serwisowych Bartłomieja Więckiewicza, Old Boys objęli prowadzenie 18-12 i po chwili cieszyli się z wyrównania w meczu (21-14). W ostatnim secie na boisku zameldował się Robert Kościński, który błyskawicznie popisał się dwoma skutecznymi blokami, po których było 7-1 dla 'Dziadków’. Z czasem przewaga graczy w białych strojach urosła do stanu 17-11 i choć pod koniec Szach-Mat zanotował jeszcze jeden zryw (18-14), to o odwróceniu losów rywalizacji nie mogło być mowy (21-16).