Choć Merkuremu bardzo zależy na tym, by nie pompować balonika, to jednak nie da się nie zauważyć, że zespół w granatowych barwach jest na bardzo dobrej drodze do piątego tytułu mistrzowskiego w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. W środowy wieczór lider rozgrywek zmierzył się z odwiecznym rywalem, z którym w SL3 przegrał aż cztery razy. Z drużyną, dla której w naszym odczuciu był to ostatni gwizdek na włączenie się do realnej walki o złote medale. Już pierwszy set pokazał, że pozycja lidera rozgrywek nie jest dziełem przypadku. Mniej więcej w połowie partii Merkury zdołał wypracować sobie trzypunktową zaliczkę (11-8), której CTO nie było w stanie odrobić. Dalsza część seta to zauważalne kłopoty w przyjęciu ‘Pomarańczowych’, które sprawiły, że często musieli atakować z niezbyt dogodnych piłek, co w konfrontacji z Merkurym po prostu nie przeszło (18-12). Końcówka odsłony to spokojna gra i wygrana Merkurego do 15. Środkowa partia to prawdziwy sportowy dreszczowiec. Przez bardzo długi fragment wydawało się, że to CTO jest na doskonałej drodze do wygrania seta. Po kilku błędach Merkurego w połowie partii, przewaga CTO wynosiła już sześć oczek (15-9). Choć wydawało się, że kwestia wygranej jest rozstrzygnięta, to Merkury zdołał doprowadzić do wyrównania (19-19). Na taki obraz złożyło się kilka rzeczy. Doskonała gra blok-obrona, wysoka skuteczność oraz błędy po stronie rywala. Po ‘powrocie z dalekiej podróży’ zespołu w granatowych barwach, byliśmy świadkami walki łeb w łeb, w której, a jakże – szale zwycięstwa na korzyść Merkurego przechyliła doskonała gra w bloku (27-25). Warto podkreślić, że sumarycznie czterokrotni Mistrzowie zdobyli ich w meczu aż…14! W ostatnim secie Merkury stanął przed bardzo dużą szansą na komplet punktów, który sprawiłby, że ich sytuacja w kontekście mistrzostwa byłaby już komfortowa. Jak się możecie domyślać – stało się inaczej. Po wyrównanym secie, z ostatniego punktu ‘cieszyli się’ gracze CTO Volley. Marne to dla nich pocieszenie, bo tak jak wspomnieliśmy – wydaje się, że mistrzostwo im już odjechało. A Merkury? Przed nimi trzy arcytrudne pojedynki ze Speednetem, Old Boys oraz Eko-Hurtem. Presja, która ciąży aktualnie na drużynie staje się coraz większa. Lider rundy zasadniczej za każdym razem stawał się później Mistrzem. Czy podobnie będzie i tym razem?
Dzień: 2024-05-08
Hydra Volleyball Team – Dream Volley
Po bardzo ważnych trzech punktach, które były milowym krokiem Dream Volley w kierunku utrzymania w drugiej lidze, ‘Marzyciele’ przystąpili do spotkania z Hydrą, z którą historycznie grało im się bardzo dobrze. Mimo to – w naszych oczach to ‘Bestia’ była zdecydowanym faworytem starcia i sądziliśmy, że skończy się kompletem punktów. Pierwszy set nas w tym tylko utwierdził, bo umówmy się – to była różnica klas. Nie minęło kilka chwil, a Hydra prowadziła już 12-5 i Dream nawet nie udawał, że próbuje podjąć rękawice. A Hydra? Im szło niemal wszystko tak jak nieco od niechcenia Filip Ziółkowski zablokował jednego z rywali. Ostateczny wynik tej partii to 21-10. Na dobrą sprawę – mecz zaczął nam się od drugiego seta. Już w przerwie pomiędzy pierwszą a drugą odsłoną coś musiało przeskoczyć w głowach ‘Marzycieli’, którzy nijak nie przypominali drużyny z premierowej odsłony. Po kiwce z drugiej piłki Mateusza Dobrzyńskiego, Dream objął prowadzenie 10-6 i zdawał się być na dobrej drodze do wyrównania stanu rywalizacji. Mniej więcej w połowie seta obudziła się jednak Hydra, która po kilku skutecznych atakach Dawida Plichtowicza, doprowadziła do wyrównania po 12. Po chwili gracze w złotych strojach poszli za ciosem i pod koniec prowadzili już 19-15. Ostatecznie Dream zdołał jeszcze odrobić kilka punktów, ale to Hydra cieszyła się z wygrania seta, a co za tym idzie meczu. Druga odsłona była jednak dla ‘Bestii’ sygnałem ostrzegawczym, który…ewidentnie zignorowali. Kilka zepsutych zagrywek Hydry, po których Dream objął w trzecim secie prowadzenie 10-6. W odróżnieniu od tego, co działo się w drugiej odsłonie – tym razem nie dali go sobie już wydrzeć. Dalsza część seta to kontynuacja dobrej gry i pewna wygrana do 14. Finalnie, ‘Marzyciele’ ugrali w środę cztery punkty i zażegnali tym samym bardzo duży kryzys. Jeśli chodzi o Hydrę – był to bardziej stracony punkt niż zyskane dwa.
Craftvena – Hapag-Lloyd
Miały być trzy punkty, no i są. Po spotkaniu z Hapag-Lloyd, Craftvena zrównała się dorobkiem punktowym z Portem Gdańsk, a to pozwala im mieć nadzieje na utrzymanie w trzeciej klasie rozgrywkowej. Mimo to – patrząc na wyniki poszczególnych setów oraz to ‘ile ważą małe punkty’, ‘Rzemieślnicy nie mogą mówić o pełni szczęścia, bo do wspomnianego Portu – wciąż tracą około pięćdziesięciu. Jeśli chodzi o samo spotkanie to rozpoczęło się ono od bardzo mocnego uderzenia Craftveny, która po asach serwisowych oraz atakach Mirosława Wiśniewskiego oraz Michała Markiewicza, prowadziła 10-2. Im dłużej trwał jednak set, tym coraz śmielej zaczęła sobie radzić drużyna ‘Logistyków’. Po dwóch atakach Mateusza Siwko, ‘Pomarańczowi’ zniwelowali straty do czterech oczek. Trzeba przyznać, że pomogli w tym sami gracze Craftveny, którzy w kolejnym już meczu popełniali bardzo dużą liczbę błędów. W końcówce faworyzowana ekipa się jednak ogarnęła i finalnie wygrała partię do 15. W zapowiedziach przedmeczowych pisaliśmy o meczu, w którym Hapag-Lloyd zdobył największą liczbę punktów w secie. Tak się składa, że było to 17 punktów, czyli dokładnie tyle ile w środowej rywalizacji z Craftveną. Czy było blisko premierowego punktu? Cóż – i tak i nie. To Craftvena miała kilkupunktową przewagę przez całą partię. Pod koniec Hapag zdołał zniwelować stratę do dwóch oczek (18-16), ale kiedy zaczynało robić się gorąco – Craftvena postawiła kropkę nad ‘i’. Trzeci set obie drużyny rozpoczęły od walki ‘łeb w łeb’ (11-9). Dopiero w drugiej części seta, Craftvenie przypomniało się, że w teorii są drużyną znacznie mocniejszą, a na pewno bardziej doświadczoną. Druga część partii to już wyraźna przewaga graczy w czarnych trykotach, którzy wygrali seta do 14, a cały mecz 3-0.
Dream Volley – Maritex
Po bardzo ważnym zwycięstwie we wtorkowy wieczór, w siedzibie Maritexu odśpiewano piosenkę zespołu B.R.O – ‘wiem, że jeszcze będzie pięknie, przegonimy mrok, przegonimy całe zło – o – o.’ I co? I rozczarowań sto. Mecz z ‘Marzycielami’ miał być opatrunkiem łagodzącym ból, a okazał się solą wsypaną na otwartą ranę. Choć rywale Maritexu również mają swoje problemy, to jednak na przestrzeni całego spotkania wygrali zupełnie zasłużenie. O ile początek spotkania był całkiem obiecujący i ‘Maritex’ podłączył się pod pędzących graczy Dream Volley nieco na gapę, to z czasem nieproszony gość został wyrzucony z pojazdu. Po dwóch błędach z rzędu Marka Wieruszewskiego, Dream Volley objął prowadzenie 13-10 i w dalszej części swą przewagę wyłącznie powiększał. Finalnie wygrał tę odsłonę do 15. Nieco lepiej team Michała Pietrasika zaprezentował się w drugim secie. Minęlibyśmy się z prawdą, gdybyśmy napisali, że Maritex był w tej partii realnym zagrożeniem dla przeciwników. Co to, to nie. Już od początku Dream Volley zaczął grać swoje i w konsekwencji objął prowadzenie 12-8. Z czasem przedostatniej drużynie w ligowej tabeli udało się doprowadzić do wyrównania po 17, ale koniec końców – kolejna fala ataków zatopiła Maritex, który przegrał do 17. Ostatnia odsłona to wreszcie wyrównany set, który mógł się podobać. Choć zaczęło się od dobrej gry Dream Volley, który posiadał przewagę od samego początku seta do stanu 18-14, to w końcówce – coś się zepsuło. Po dwóch atakach Marcina Gorlikowskiego i kilku błędach rywali, Maritex doprowadził do wyrównania po 18, a z czasem miał nawet piłkę setową. Kiedy jednak do tego doszło – Kuba Wierzejski posłał piłkę z zagrywki prosto w drabinki i Dream Volley, który dostał ‘tlen’ tej szansy już nie przegapił, wygrywając ostatecznie 23-21.
Old Boys – CTO Volley
Apetyty rosną w miarę jedzenia. Po tym jak ‘rzutem na taśmę’ Old Boys wskoczyli do grupy mistrzowskiej, w zespole Bartłomieja Kniecia zaczęła rezonować myśl o tym, by powalczyć o więcej. Skoro udało im się ograć Mistrza SL,3 to czemu nie pójść za ciosem i nie opędzlować CTO? Pierwszy set rywalizacji to jednak spore rozczarowanie drużyny ‘znad Raduni’, która od początku seta miała problemy z powstrzymaniem lewego skrzydła CTO. Dobra i równa gra CTO sprawiła, że po chwili ‘Pomarańczowi’ prowadzili już 16-10 i po krótkiej chwili skończyli seta, który był bez większej historii. Zdecydowanie więcej działo się w kolejnych odsłonach. Środkowa partia to przebudzenie graczy w białych strojach, którzy od samego początku aż do końca szli z rywalem łeb w łeb. W końcówce bardzo dużą pracę w zapewnieniu Old Boysom wyrównania zapewnił były gracz tej drużyny – Adrian Wieleba. Po jednym z wielu tego dnia przypadków, w którym CTO nadziewało się na blok rywala, Old Boys wyszli na prowadzenie i po chwili wygrali seta do 21. Ostatnia odsłona rozpoczęła się dość pechowo dla grającego dobre zawody libero Old Boys, który w związku z urazem musiał opuścić parkiet (8-8). Nie wiemy jaki miało to wpływ na drużynę, ale tuż po chwili CTO zaczęło odjeżdżać rywalom i przy stanie 20-17mieli pierwszą piłkę meczową. Jak często bywa w takich przypadkach – na początku się nie udało, ale z pomocą przyszedł po chwili jeden z graczy Old Boys, który zepsutą zagrywką zamknął mecz i zapewnił drugi punkt drużynie w pomarańczowych trykotach.
Challengers – Drużyna A
Zadaniem Challengersów na środowe spotkanie było to by za wszelką cenę zdobyć komplet punktów. Przyznamy, że w naszych głowach nie zakładaliśmy innego scenariusza. Ba, uznaliśmy nawet, że będzie to szybkie lanie, po których team Wojciecha Lewińskiego uda się pod prysznic na przygotowaną specjalnie dla nich strefę z dogodnymi warunkami do przebrania. Choć faworyzowany zespół faktycznie sięgnął po trzy oczka, to już obraz meczu mógł być dla niejednej osoby pewnym zaskoczeniem. Wszystko za sprawą tego jak wysoko poprzeczkę zawiesiła w środowy wieczór Drużyna A. Choć w pewnym momencie team w niebiesko-różowych strojach prowadził już sześcioma punktami (16-10), to po kilku atakach Daniela Iwaszko, Drużyna A zniwelowała stratę do jednego oczka (17-16). Kiedy zaczęło robić się ciekawie, Challengers podkręciło jednak tempo i wygrali premierową partię do 17. Druga odsłona to godna podziwu walka Drużyny A, która na półmetku seta remisowała z głównym pretendentem do awansu po 10. Niestety dla widowiska – team Karola Majkowskiego nie był w stanie utrzymać tego szaleńczego tempa i w jednym z ustawień Challengers zdobyli osiem punktów z rzędu (18-11), po których stało się jasne, która z drużyn wygra (21-15). Ostatni set może być nieco zakłamany, kiedy spojrzymy na suchy wynik. Prawda jest bowiem taka, że Challengers mieli kontrolę od pierwszej piłki w secie i przez długie fragmenty prowadzili czteroma-pięcioma punktami. Dopiero w końcówce w ich szeregi wkradło się rozluźnienie, które kosztowały ich kilka małych oczek. Tak czy siak – Challengers zrobili swoje. Jeśli chodzi o Drużynę A to zaprezentowali się naprawdę godnie.