Za nami dwudziesty dzień meczowy w sezonie Jesień’23. W poniedziałkowy wieczór trzecioligowa Craftvena odniosła zwycięstwo w swoim setnym meczu w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Ponadto w pierwszej lidze, obecny mistrz – CTO Volley bardzo mocno skomplikował sobie sytuację w kontekście gry w grupie mistrzowskiej. Aby się tam znaleźć – gracze z Malborka muszą liczyć na swoich rywali. Zapraszamy na podsumowanie!
Chilli Amigos – Craftvena 1-2 (21-17; 16-21; 7-21)
O godzinie 19:00 obie drużyny rozegrały swój setny mecz w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Naszym zdaniem faworytem spotkania była ekipa Craftveny, która w obecnej edycji radziła sobie dużo lepiej niż ich poniedziałkowi rywale. Mimo to uznaliśmy, że Chilli stać na to by pokusić się o jeden punkt. Ten zdobyli już w pierwszym secie, w którym zagrali naprawdę niezłą siatkówkę. To, co sprawiło, że team w czerwonych strojach cieszył się z wygranej to przede wszystkim lepsza organizacja gry oraz mniejsza liczba błędów własnych czy wreszcie – większa skuteczność w ataku. Po wspomnianym fragmencie – Chilli objęło prowadzenie 13-8 i byli na bardzo dobrej drodze do wygranej seta. W dalszej części układ sił zdawał się jednak zmieniać. Gracze w czarnych strojach poprawili wyraźnie grę, dzięki czemu zniwelowali stratę do zaledwie jednego oczka (17-16). Mimo to w końcówce, skrzydłowi Chilli Amigos (Gasperowicz&Rosa) zapewnili im wygraną pierwszej odsłony. W zasadzie to tyle, jeśli chodzi o pozytywy drużyny Amigos. Środkowa odsłona wyglądała tak jakby obie drużyny zmieniając strony postanowiły zamienić się koszulkami. Chilli Amigos przy okazji dość błędnie zinterpretowało słowa popularnej przed latami piosenki. Feel śpiewał bowiem tak: ‘pokaż na co cię stać, ale nie jeden raz’. No – wszystko się zgadza. Nie dosłyszeli i nie zrozumieli. Jeden raz w tym sezonie. Jeden raz w meczu z Craftveną. Skoro przy jedynkach jesteśmy to właśnie w okolicy takiej oceny szkolnej oscyluje obecnie drużyna Grzegorza Walukiewicza. Wracając do meczu – początek był świetny. Chilli prowadziło identycznie jak w pierwszym secie (13-8). Niestety dla nich – epilog był już zupełnie inny. Po bardzo dobrej serii przy zagrywce Krzysztofa Lewandowskiego – Craftvena odrobiła bardzo duże straty i doprowadziła do wyrównania po 14. Wówczas było już widać, że w oczach ‘Amigos czai się strach’. Nakręcająca się z punktu na punkt Craftvena doprowadziła po chwili do stanu 19-16 i ekstazy w wykonaniu poszczególnych zawodników. To sprawiło, że Chilli wyglądało już naprawdę słabo, czego konsekwencje oglądaliśmy w trzeciej odsłonie. Ta wyglądała jak rzeź, która była bardziej krwawa niż kolory koszulek ‘Papryczek’. Po bardzo dobrej i jakościowej grze ‘Rzemieślników’ zniszczyli oni swoich rywali i wygrali do 7. To była przepaść.
Zmieszani – Dream Volley 0-3 (19-21; 12-21; 16-21)
Potwierdza się to, o czym od dawna mówimy w kontekście drużyny Dream Volley. ‘Marzyciele’ w naszych oczach są na tyle solidną drużyną, że najzwyczajniej w świecie – nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Uważamy, że nad całą grupą drużyn w drugiej lidze – są oni o co najmniej piętro wyżej i wtedy, kiedy są faworytem zawodzą bardzo rzadko. Nie inaczej było i w poniedziałkowy wieczór, w którym rywale postraszyli nieco tylko w pierwszym secie. Trzeba jednak zauważyć, że i w nim – stroną dominującą była ekipa Mateusza Dobrzyńskiego, która rozpoczęła seta od prowadzenia 10-6. Mimo to – w dalszej części partii po dość długiej i interesującej wymianie – Zmieszani doprowadzili do wyrównania po 15. Gra w pierwszym secie była jednak dość ‘szarpana’, czego dowodem było to, że w dalszej części Dream prowadził już 20-17, ale w końcówce Zmieszani podjęli jeszcze bezskuteczną próbę odwrócenia losów. Ostatecznie ‘Marzyciele’ wygrali tę odsłonę do 19 i tak jak wspomnieliśmy na początku – był to koniec emocji w meczu. Środkowa partia to absolutna dominacja drużyny w szarych trykotach, którzy po wyrównanym początku (9-8) byli jedyną stroną, która zdobywała punkty. Ok – Zmieszani dorzucili coś do ‘koszyczka’, ale czym były ich 4 małe oczka przy 12 punktach rywali? Ostatni set to narastająca frustracja Zmieszanych, którzy po kilku nieudanych akcjach – rozpoczęli seta od stanu 5-9 dla rywali. Mimo że zanosiło się na szybkie zwycięstwo Dream Volley (15-10) to jednak w drugiej części partii popełnili oni kilka błędów, które pozwoliło rywalom na zniwelowanie strat (16-14). W końcówce team Mateusza Dobrzyńskiego zdołał się jednak odkręcić w efekcie, czego – po chwili postawili kropkę nad ‘i’ inkasując jednocześnie komplet punktów.
Speednet 2 – Wolves Volley 0-3 (23-25; 14-21; 9-21)
Prawdę mówiąc – spośród wszystkich dziewięciu spotkań w poniedziałkowy wieczór – te zdawało się być jednym z najnudniejszych. Nasze predykcje wynikały z faktu, że w naszych oczach Speednet był murowanym faworytem meczu i wydawało nam się, że komplet punktów jest więcej niż prawdopodobny. To co działo się na boisku numer trzy zostanie jednak w pamięci na długo. Niestety dla niektórych – na bardzo długo. W pierwszym secie rywalizacji – lider drużyny Speednetu nabawił się koszmarnej kontuzji kolana, która sprawiła, że niezbędna była interwencja specjalistów. Z tego miejsca życzymy Maciejowi jak najszybszego powrotu do zdrowia. W całej sytuacji kapitalnie zachowali się również gracze Wolves Volley, którzy znoszonego gracza uhonorowali brawami. Cóż – limit pecha w tym zakresie ‘Wilki’ mają już chyba wyczerpany. Nie tak dawno to ich środkowy – Krzysztof Janikowski trafił po meczu na SOR. Wracając do poniedziałkowego spotkania – po kilkunastu minutowej przerwie – obie drużyny wróciły na parkiet przy stanie 19-18 dla ‘Wilków’. Po chwili ‘Wataha’ dorzuciła 20 punkt i wydawało się, że jest już po zabawie. Po chwili do wyrównania doprowadził jednak środkowy – Tomasz Nurzyński. Od tego momentu byliśmy świadkami walki punkt za punkt, która finalnie zakończyła się wygraną ‘Watahy’. O ile w pierwszym secie – Speednet radził sobie w miarę dobrze, nawet po stracie wspomnianego zawodnika, tak wraz z końcem seta – skończyło się granko. Od początku drugiej odsłony to ‘Wataha’ rozdawała karty i była drużyną zdecydowanie lepszą. W połowie środkowej partii gracze w czarnych strojach wyszli na prowadzenie 14-9 i po chwili sensacja stała się faktem. Niekorzystny wynik ewidentnie podciął skrzydła Speednetowi, który w trzecim secie zagrał już bardzo słabo. Partia ta rozpoczęła się od stanu 7-2 dla Wolves Volley, którzy grali świetne zawody. W drugiej części seta po kapitalnej zagrywce rozgrywającego – Karola Ciechanowicza, Wolves Volley prowadzili 16-6 i po chwili cieszyli się z kompletu punktów. Ojj, bardzo mocny kandydat na drużynę tygodnia. Kapitalne zawody ‘Watahy’.
Volley Surprise – Dziki Wejherowo 0-3 (12-21; 15-21; 19-21)
Oj, nie był to najlepszy dzień drużyny Volley Surprise. To nomen-omen jest przez nas postrzegane w kategorii niespodzianki. Wszystko wskazywało bowiem na to, że ‘Słupszczczanie’ zaprezentują zdecydowanie lepszą siatkówkę niż miało to miejsce w poprzednich spotkaniach. Wszystko za sprawą faktu, że w poniedziałkowy wieczór nie mieli oni niemal żadnych problemów kadrowych, które jak doskonale wiemy – są często ‘hamulcowym’ drużyny. Ponadto – poprzednie nieudane wyniki można było zrzucić na karb tego, że grali oni z samymi mocarnymi drużynami. W poniedziałek – owszem, to rywale byli faworytami, ale koniec końców uznaliśmy, że zespół w żółtych strojach dopisze do swoich kont jakieś punkty. W pierwszym secie Dziki Wejherowo w dość bezpardonowy sposób pokazały, w której z drużyn jest obecnie więcej jakości. Po serii nieudanych ataków i festiwalu błędów w wykonaniu ‘Słupszczan’, musieli oni wziąć czas (12-6). Ten w zasadzie na nic się zdał. Tuż po przerwie, ‘Dziczyzna’ kontynuowała świetną grę i po świetnej zagrywce atakującego Adama Śliwińskiego, objęli oni prowadzenie 19-11, a następnie wygrali seta do 12. Im dłużej trwał mecz tym lepiej radzili sobie gracze Volley Surprise. Nie jest rzecz jasna tak, że w środkowej partii gracze Macieja Siacha stanowili dla Dzików zagrożenie. Po prostu było trochę lepiej. Co zapamiętaliśmy z drugiego seta? Z pewnością świetną grę środkowego Mateusza Węgrzynowskiego, po którego serii punktów – Dziki objęli prowadzenie 15-9. W dalszej części seta przypomniało nam się poprzednie spotkanie Volley Surprise z Volley Gdańsk. Podobnie jak tam – tu rywal również pozwalał sobie na nieco więcej zabawy czy nonszalancji. Mimo to – nie mieli problemów z tym by wygrać seta do 15. Ostatnią odsłonę zapamiętamy z pewnością na długo. Choć trudno to sobie wyobrazić – Volley Surprise wygrywał w pewnym momencie 17-11, a mimo to – przegrał seta. Tak – to się wydarzyło i z pewnością za odwrócenie nieciekawego położenia – Dzikom należą się pochwały.
CTO Volley – AIP 2-1 (19-21; 21-17; 21-12)
Spotkanie o godzinie 20:00 było niezwykle ważne w kontekście gry w grupie mistrzowskiej. Zdajemy sobie sprawę, że nieco ‘zaspoilerujemy’, ale mimo zwycięstwa CTO Volley – obecnie zdecydowanie lepszą sytuację mają gracze Adriana Ossowskiego, którym do gry w grupie mistrzowskiej potrzeba…punktu z liderem rozgrywek – MPS Volley. Przegrana w stosunku 0-3 sprawi, że AIP podobnie jak w sezonie Wiosna’23 – wypadnie za burtę. O wspomnianym meczu sobie jeszcze porozmawiamy. Jeśli chodzi o poniedziałkowe starcie to zdecydowanie najwięcej działo się w pierwszym secie, gdzie po wyrównanym początku był remis po 10. Jako pierwsi na prowadzenie wysunęli się gracze CTO, którzy po ataku Mikołaja Skotarka objęli prowadzenie 13-10. W dalszej części seta oglądaliśmy pojedynek atakujących – Mariusza Seroki oraz wspomnianego Mikołaja Skotarka. W taki sposób dobrnęliśmy do stanu po 19. W końcówce więcej zimnej krwi zachowali gracze AIP, którzy po bloku Przemysława Wawera cieszyli się z pierwszego punktu w meczu. W środkowej odsłonie wiele wskazywało na to, że to AIP wygra spotkanie. Po dwóch atakach środkowego – Konrada Gregorowicza, AIP rozpoczęli seta od prowadzenia 8-4. Mimo niekorzystnej sytuacji, CTO zdołało się po chwili podnieść. Po dwóch blokach w krótkim odstępie czasu Damiana Urbanowicza – CTO Volley najpierw doprowadziło do wyrównania, a następnie – objęli prowadzenie 13-11. Po chwili gracze z Malborka poszli za ciosem i po indywidualnym popisie Jakuba Nowaka – CTO cieszyło się z wyrównania. Ostatni set to absolutnie jednostronne widowisko. Po kilku punktach….rozgrywającego drużyny CTO – gracze w pomarańczowych trykotach objęli prowadzenie 11-4, po którym AIP kompletnie siadło i nawet nie próbowali odwrócić losów rywalizacji.
Husaria Assistance Partner – Port Gdańsk 1-2 (21-18; 19-21; 15-21)
Mecz, który wzbudzał bardzo wiele emocji – nawet długo po jego zakończeniu. Oczywiście nie mówimy tu o drużynie Portu Gdańsk, który jest już tak doświadczoną i zaprawioną w ligowych bojach ekipą, że są jedną z ostatnich ekip, która się ‘podpala’. Jeśli chodzi o Husarię – to w pewnych momentach aż wrzało. O co chodzi? Ano o to, że w obecnym sezonie drużynie ‘Rycerzy’ ewidentnie nie idzie. Nie licząc meczu z Portem, drużyna Grzegorza Żyły-Stawarskiego przegrała w obecnej kampanii aż sześć z siedmiu spotkań. Wiadomo zatem, że morale drużyny nie stały na zbyt wysokim poziomie. Mimo to początek meczu z Portem zdawał się układać w bardzo dobry sposób. Po serii trzech skutecznych ataków Oliwiera Rymszy – Husaria objęła prowadzenie 17-14. Jakby tego było mało – do sporych problemów kadrowych Portu, dołączył w trakcie meczu Tomasz Bobcow, który podczas gry nabawił się kontuzji. To sprawiło, że ‘Portowcy’ kontynuowali grę w pięciu graczy. Gdy po chwili Husaria wygrała pierwszego seta to wydawało się, że po chwili pójdą za ciosem i wygrają mecz. Inny plan na poniedziałkowy wieczór mieli gracze Portu, którzy po raz kolejny udowodnili dość powszechną tezę mówiącą o tym, że ‘im biedniej tym lepiej’. Środkowa odsłona to bardzo wyrównana gra obu stron, w której nie dało się odczuć, że drużyna ‘z doków’ gra w pięciu graczy. Po klasycznej walce ‘łeb w łeb’ dobrnęliśmy do stanu po 19. O tym, że to Port Gdańsk wygrał tę partię, zadecydowały dwa błędy ‘Rycerzy’ w końcówce (21-19). Decydujący o zwycięstwie set to wyrównana gra do stanu po 13. Od jakiegoś czasu czuć było jednak narastającą frustracje ‘Rycerzy’, którzy wściekali się na to, że biorąc pod uwagę okoliczności – już dawno powinni byli oni wygrać. To była z kolei woda na młyn dla Portu Gdańsk, który bez podniecania się objął po chwili prowadzenie 16-13. W dalszej części Husaria nie była już w stanie odrobić strat i to ‘Portowcy’ cieszyli się z wygranej. Po zakończonym spotkaniu – nawet w szatni, w obozie Husarii było bardzo gorąco i…specyficznie. Sami zastanawiamy się, w którą stronę to pójdzie.
Volley Surprise – AVOCADO friends 0-3 (17-21; 17-21; 19-21)
‘Weganie’ znowu to zrobili. Bilans drużyny Arkadiusza Kozłowskiego po ośmiu rozegranych spotkaniach to sześć zwycięstw i dwie porażki. W skrócie? Jest bardzo dobrze, a na pewno zdecydowanie lepiej niż w poprzednim sezonie. Czy może być jeszcze lepiej? Niebawem się przekonamy. Zanim jednak do tego dojdzie – kilka słów o meczu z szukającymi formy ‘Słupszczanami’. Już na samym początku, AVOCADO wypracowało sobie zaliczkę 10-5, po której Volley Surprise musiał wziąć czas. Z boku wyglądało to tak jakby team Macieja Siacha miał w głowie przegraną trzeciego seta z Dzikami Wejherowo. Wspomniany czas przyniósł oczekiwany rezultat. Po kilku wymianach, ‘Słupszczanie’ doprowadzili bowiem do wyrównania po 14 i sprawa wygranej seta pozostawała nierozstrzygnięta. Mimo że ‘Weganom’ we wspomnianym fragmencie jakoś specjalnie ‘nie szło’, to jednak w końcówce wpadła im seria trzech punktów, która sprawiła, że po asie serwisowym Filipa Kowalewskiego, cieszyli się oni z pierwszego punktu. Środkowa odsłona rozpoczęła się od niezbyt ciekawej gry z obu stron. Był to fragment, w którym mogliśmy oglądać sporo niedokładności, w której bądź co bądź – dominowała ekipa Volley Surprise (12-6). Mimo wysokiego prowadzenie – AVOCADO postanowiło zadbać o większe emocje (12-10). Druga część seta to jednak więcej jakości po ‘zielonej stronie siatki’, która sprawiła, że wyszli oni na prowadzenie 18-14 i po chwili cieszyli się z wygranej środkowej partii. Ostatnia odsłona to najbardziej wyrównana partia w meczu. Na półmetku seta mieliśmy bowiem remis po 11. Jako pierwsi na trzypunktowe prowadzenie po atakach głównych strzelb drużyny – Dominika Marlęgi oraz Mateusza Batyry, odskoczyli ‘Weganie’. W końcówce prowadzili nawet 19-15, ale Volley zdołał odrobić kilka oczek. Ostatnie słowo należało jednak do ‘Roślinożerców’, którzy po ataku środkowego Mikołaja Tempczyka – ‘zgasili’ wszystkie nadzieje rywali na punkty.
BES Boys BLUM – BL Volley 1-2 (11-21; 21-19; 19-21)
Jeden z zawodników BL Volley wyraził przed spotkaniem swoje zdziwienie faktem, że w zapowiedziach przedmeczowych nie przypomnieliśmy jednego z najbardziej zwariowanych dni w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Mowa o dniu, w którym stało się jasne, że BL Volley spada z drugiej do trzeciej ligi. Co ciekawe – w meczu rozegranym 7 czerwca 2022 r., drużynie ‘Tygrysów’ do utrzymania wystarczał zaledwie jeden punkt. Jak możecie się domyślać – punktów było zero. Poniedziałkowe starcie było zatem okazją dla BL do wzięcia rewanżu za tamten mecz. Spotkanie rozpoczęło się w sposób wymarzony dla faworyzowanej ekipy. O ile do połowy seta byliśmy świadkami wyrównanej gry (9-9), tak w dalszej części seta, BL odjechało rywalom. Po sekwencji ataku oraz bloku grającego na przyjęciu Adama Czapnika, BL objął prowadzenie 17-9 i po chwili wygrali oni seta do 11. Środkowa odsłona to zupełnie inna gra obu drużyn. Od początku tej partii ‘Chłopcy’ postawili swoim rywalom poprzeczkę na zdecydowanie wyższym poziomie. Po dwóch blokach z rzędu będącego w bardzo dobrej dyspozycji Marcina Karbownika, BES Boys objęli prowadzenie 7-5. Po chwili było jednak po 9. Kiedy wydawało się, że BL odzyskuje kontrolę – popełnili oni po chwili trzy błędy z rzędu, po których ‘Chłopcy’ prowadzili 12-9. W końcówce team Ryszarda Nowaka zdołał podkręcić nieco tempo i po ataku Arkadiusza Wasilewskiego, zespół BL musiał wziąć czas (19-15). Ten przyniósł poprawę pewnych szwankujących elementów, ale mimo zniwelowania straty – ‘Chłopcy’ cieszyli się po chwili z wyrównania. Trzeci set był w naszym odczuciu tym najbardziej ciekawym. Od samego początku obie drużyny toczyły dość wyrównaną grę. Jako pierwsi na trzypunktowe prowadzenie wyszli gracze Bez Lipy Volley, którzy po ataku Damiana Chojnackiego, prowadzili 13-10. Mimo niezłej zaliczki – ‘Chłopcy’ doprowadzili po chwili do wyrównania po 15. Końcówka seta to więcej zimnej krwi po stronie ‘Tygrysów’, którzy cieszyli się po chwili ze zwycięstwa do 19.
CTO Volley – Merkury 0-3 (16-21; 18-21; 13-21)
Nie boimy się tego napisać. To koniec marzeń CTO Volley o powtórce wyniku z poprzedniego sezonu, w którym ‘Pomarańczowi’ sięgnęli po tytuł mistrzowski Siatkarskiej Ligi Trójmiasta. Parafrazując klasyka od Budki Suflera – CTO po tym mistrzostwie nigdy nie było już sobą, o nie. Po meczu z Merkurym stało się jasne, że aby załapać się do grupy mistrzowskiej – CTO musi liczyć na cud. Z drugiej strony od jakiegoś czasu coś tam ewidentnie nie gra. Przykład? W poniedziałkowy wieczór w składzie CTO próżno było szukać jakiegokolwiek nominalnego środkowego. Oczywiście to jeden z wielu problemów, które od jakiegoś czasu trapią drużynę. Co ciekawe – w bardzo podobnym tonie rozmawialiśmy niedawno o poniedziałkowym rywalu CTO – Merkurym. Ci w ostatnim czasie wyglądają naprawdę dobrze i dużo wskazuje na to, że najgorszy kryzys już za nimi. Oczywiście to, co napisaliśmy może się za chwilę ‘brzydko zestarzeć’, ale co dla zasady – Merkury może się ostatnio podobać. W meczu z CTO Volley, team Piotra Peplińskiego był drużyną o co najmniej jedną klasę lepszą. W pierwszym secie, po kilku atakach Daniela Godlewskiego, Merkury odskoczył rywalom na siedem oczek 12-5 i po chwili dopiął swego. Środkowa odsłona rozpoczęła się niemal identycznie. Tym razem na tablicy wyników było 12-6. Z czasem CTO coś tam podgoniło, ale na Sali nie było chyba ani jednego szaleńca, który wierzyłby w to, że ‘Pomarańczowi’ sięgną po wygraną w tej partii. Ostatnia odsłona to już totalna demolka. Przy stanie 15-5 dla Merkurego nad drużyną CTO czuwała jakaś opatrzność, która sprawiła, że w sali zgasło światło. Prawda jest jednak taka, że wtyczkę z prądem, drużynie z Malborka wyciągnięto znacznie wcześniej. Po tym, gdy zrobiło się jasno – lica graczy w pomarańczowych strojach były nadal czerwone, a wpływ na to miała mieszanka wstydu oraz rozgoryczenia. Finalnie w końcówce CTO podgoniło nieco wynik, ale nie zmieniło to naszego spojrzenia na te absolutnie jednostronne widowisko.