Nie to, żeby Redakcja była wielkim fanem różnego rodzaju memów, ale patrząc na to, kto wygrał spotkanie, przed oczami maluje nam się ten, podpisany: ‘Żodyn się nie spodziewał’. Nawiązujemy tu oczywiście do tego, że to PROtotype Volleyball było faworytem tego spotkania i to w dodatku, zdecydowanym. To oczywiście nie było kiedyś normą. Pamiętamy mecze, w których to Speednet był przez nas wskazywany jako faworyt w tej rywalizacji. Patrząc na to, co wydarzyło się w pierwszych dwóch setach nie ukrywamy, że byliśmy zaskoczeni tym, jak wyglądała gra obu drużyn w ostatnim secie. Ale po kolei. Speednet po raz pierwszy od dawna stawił się na spotkaniu w ośmiu graczy. Ponownie zabrakło jednak Grzegorza Gnatka, którego brak jest dla drużyny ogromną stratą, która w trakcie spotkania jest bardzo widoczna. O tym, że ‘Transformersi’ potrafią dodać 2 do 2 wiedzieliśmy od dawna. W związku z tym, nie było dla nas zaskoczeniem, że rozgrywający dość często w poniedziałkowy wieczór uruchamiał dwóch środkowych. Pierwszy set zakończył się wygraną drużyny PROtotype Volleyball do siedemnastu. Druga odsłona była dla Speednetu jeszcze bardziej bolesnym doświadczeniem. W tej odsłonie ‘Transformersi’ pozwolili swoim rywalom na ugranie zaledwie dwunastu oczek. Przed trzecim setem stało się jasne, że strata kolejnego punktu może się okazać już nie do odrobienia. To wyzwoliło w Speednecie dodatkowe pokłady energii, które sprawiły, że z krótką przerwą, ale partia ta toczyła się punkt za punkt. Ostatecznie, w końcówce fortuna sprzyjała graczom w różowych koszulkach, co sprawia, że wciąż wszystko w ich rękach. PROtotype Volleyball z kolei nie zapewniło sobie jeszcze utrzymania, ale jest to raczej ciekawostka matematyczna i niedługo ta sytuacja się zmieni.
Dzień: 2020-11-02
AVOCADO friends – Epo-Project
Ależ palnęliśmy głupotę w zapowiedzi. Cała narracja dotyczyła tego, że Epo-Project jest obecnie drużyną silniejszą. Pokusiliśmy się nawet o żałosny żarcik, że nawet osoba, która nie widzi, dostrzega to, że to Epo wcieli się w rolę kata, a ich rywale w rolę ofiary. Mimo tego opisu, jako typ Redakcji wskazaliśmy AVOCADO, co było oczywiście pomyłką, którą zmieniliśmy tuż przed meczem. Nie zamierzamy po raz czterdziesty trzeci pisać o wspaniałym początku AVOCADO oraz kiepskim Epo-Project. Fakty obecnie są takie, że obie drużyny dzieli dystans większy niż polityków prawicy i lewicy. Epo-Project w ostatnich tygodniach to jednak inna półka niż ‘Weganie’. Dla przykładu – kiedy Epo-Project wygrało ostatnie trzy spotkania w stosunku 3-0, AVOCADO friends takim wynikiem przegrało aż pięć spotkań z rzędu. Na piętnaście możliwych punktów drużyna zdobyła okrągłe zero. To sprawia, że o drużynie w czarnych koszulkach można mówić w kontekście potężnego kryzysu. Dodatkowo, sytuacja w tabeli staje się powoli dramatyczna. Do miejsca barażowego ekipa Arkadiusza Kozłowskiego traci dwa oczka. Co gorsze, rozegrali już o jedno spotkanie więcej niż rywal, który jest nad nimi w tabeli. Epo-Project z kolei robi wrażenie. Mimo, że ich utrzymanie jest więcej niż pewne to drużyna nie zwalnia tempa. Takie podejście nam bardzo imponuje. Jeśli da radę ograć rywala w stosunku 3-0, Epo-Project nie ma litości. Nie ma też kalkulowania i układania się z przeciwnikami. Wygrane poszczególnych setów do 15, 17 oraz 16 dość wyraźnie pokazują, która z ekip w tym spotkaniu dominowała.
Volley Gdańsk – Tufi Team
Przed meczem pisaliśmy o tym, że w teorii istnieje szansa na to, że obie drużyny mogą po poniedziałkowym wieczorze zamienić się ze sobą miejscami. Później podkreśliliśmy jednak, że szansa na to nie jest zbyt duża, bowiem Volley Gdańsk nie dość, że nie zwykło zbyt często w SL3 przegrywać to na dodatek kiedy już grali z Tufikami to zazwyczaj wygrywali. Z tyłu głowy mieliśmy jednak pewne przeczucie, które nakazywało sądzić, że na kolejną przegraną poczekamy krócej niż pięćdziesiąt spotkań. Ta przyszła już w drugim spotkaniu od przegranej z Omidą Team. To, co jest jednak niepokojące dla obecnych mistrzów SL3 to fakt, że obecnie nie wyglądają na drużynę, która jest faworytem w walce o wyścig po mistrzostwo. Mało tego, obecnie i drugie miejsce jest bardzo zagrożone. Po przeciwnej stronie mamy ekipę Tufi Team, która zagrała bardzo dobre spotkanie. Trzeba podkreślić, że wygrana drużyny Mateusza Woźniaka była w pełni zasłużona. Najbardziej emocjonujący był pierwszy set, który zakończył się wynikiem 32-30 dla Tufi. Bardzo dobrą robotę w końcówce tej partii wykonał Kamil Romański, który najpierw złapał na bloku jednego z rywali, by po chwili kiwką w trzeci metr zakończyć pierwszą odsłonę. Drugi i trzeci set nie były już tak emocjonujące. O tym, że to Tufi wygrywało w tych setach zadecydowała najzwyczajniej w świecie lepsza dyspozycja drużyny. Tu naprawdę nie było przypadku i po spotkaniu drużyna Mateusza Woźniaka wskoczyła na drugie miejsce w ligowej tabeli. Zastanawiamy się, czy jest to chwilowa gorsza dyspozycja drużyny Volley Gdańsk czy może jesteśmy świadkami większego kryzysu.
Port Gdańsk – Chilli Amigos
Po wygranej Portowców z Wirtualną Polską stało się jasne, że drużyna Arkadiusza Sojko przedłużyła swoje szanse na powtórzenie wyniku z poprzedniego sezonu, kiedy zajęli drugie miejsce w trzeciej lidze. Kolejnym rywalem ‘Granatowych’ była drużyna Chilli Amigos, w której szeregach zabrakło Grzegorza Walukiewicza, Marcina Sawickiego czy Macieja Wąsickiego. Po stronie Portu, podobnie zresztą jak miało to miejsce w poprzednim spotkaniu obu drużyn, zabrakło wicelidera klasyfikacji najlepiej punktujących graczy wszechczasów – Piotra Baja. Już początek meczu wskazywał na to, że nie zabraknie w nim emocji. Po wyrównanym początku, z czasem na wyższy poziom wskoczyli gracze Arkadiusza Sojko, którzy wyszli na prowadzenie 18-12 i spokojnie dowieźli wygraną w tej partii do końca. Drugi set dla odmiany należał do Chilli Amigos. ‘Papryczki’ szybko wypracowały sobie trzypunktową przewagę, którą utrzymywały przez większość seta. Ostatecznie, Amigos wygrali tę partię do 17 i o tym, która z ekip wygra mecz, musiał zadecydować trzeci set. Ten był zdecydowanie najbardziej wyrównaną partią w trakcie całego spotkania. Wyniki w trakcie tego seta (8-8; 16-16) pokazują, że emocje były tu na naprawdę wysokim poziomie. W końcówce więcej zimnej krwi zachowali gracze z doków, którzy wygrali tę partię do 18, a cały mecz 2-1. Wygrana w spotkaniu sprawiła, że na dwie kolejki przed końcem sezonu drużyny dzielą cztery punkty. Chilli Amigos nadal mają wszystkie argumenty by obronić srebrne medale i drużyna powinna skupić się na tym celu. Wygrana w lidze, przy tak dysponowanej drużynie MiszMasz była chyba poza zasięgiem.
Range Soft VT – AXIS
Uff. Trochę nam ulżyło. W ostatnim czasie byliśmy o włos od tego, żeby napisać, że drużyna AXIS nie dość, że znalazła się w czarnej dupie to na dodatek w ostatnim czasie zaczęli się tam urządzać. Całe szczęście, że drużyna Fabiana Polita przełamała tę fatalną passę, bo pewnie część osób, które czytają nasze podsumowania uznałaby nas za chamów. Odstawmy na chwilę żarty na bok. Spotkanie przeciwko Range Soft VT było meczem o życie dla drużyny AXIS. Gdyby gracze w czerwonych trykotach przegrali to starcie to szansa na to, że drużyna utrzymałaby się w lidze byłaby iluzoryczna. Wygrana za komplet punktów sprawiłaby z kolei, że drużyna wskoczyłaby na miejsce barażowe, a na dodatek, mając w zanadrzu dwa spotkania, zbliżyliby się do Range Soft na dwa punkty. Olejmy chronologię. Drużynie AXIS udało się wykonać swój plan w 100%. Ten wieczór naprawdę nie mógł potoczyć się lepiej. To AXIS zaczęło lepiej mecz. Mimo to, w pewnym momencie gra się wyrównała. Z czasem Range Soft zanotowało przestój, w którym AXIS zdobyło cztery punkty z rzędu i po chwili po punktowym bloku kapitana, AXIS wygrało tę partię do 17. Drugi set rozpoczął się od festiwalu błędów z obu stron. Z chaosu lepiej wyszli gracze w czerwonych koszulkach, którzy wyszli na prowadzenie 7-4. Po wyrównanej środkowej części seta przyszła końcówka, w której lepiej zaprezentowali się gracze Fabiana Polita, dzięki czemu wygrali tę partię do 16, co oznaczało, że niechlubna seria dziewięciu porażek z rzędu właśnie dobiegła końca. Mimo to, przed trzecim setem kapitan AXIS mobilizował kolegów z drużyny i przypominał jak ważny w kontekście układu tabeli będzie ostatni set. Wyrównaną partię mieliśmy do stanu 16-16. W końcówce ponownie przestój zanotowali gracze Range Soft, co ich rywale wykorzystali w perfekcyjny sposób i wygrali tego seta do 17, a cały mecz 3-0. Tym samym Range Soft stał się pierwszą drużyną w ligowej stawce, która zakończyła już sezon. Kto wie, czy ekipa Mykoli Kisa nie zagra jeszcze jednego spotkania – barażu o prawo gry w przyszłym sezonie w drugiej lidze. Kwestia t, powinna się wyjaśnić w przeciągu kilkunastu dni.
Team Looz – Craftvena
Zgodnie z tym, o czym pisaliśmy w zapowiedzi, początkowo rywalem drużyny Team Looz miała być ekipa Dawida Piankowskiego – Bombardierzy. Ostatecznie, mający problemy kadrowe mikstowy skład zastąpili zawodnicy Craftveny, którzy… zagrali w pięciu graczy. Cóż, widząc to przed meczem ciężko było znaleźć jakieś powody do optymizmu. Sądziliśmy, że będzie to raczej jednostronny pojedynek. Jakby tego było mało, poza faktem, że ekipa ‘Rzemieślników’ wystąpiła w okrojonym składzie to w dodatku jeden z graczy – Jędrzej Szadejko zanotował debiut w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta. Można mieć było zatem obawy, jak nowy gracz wkomponuje się do składu. Tymczasem, jak gdyby nigdy nic to Craftvena zaczęła lepiej spotkanie. Początek meczu w wykonaniu ‘Rzemieślników’ był piorunujący. Po chwili, gdy dwa asy serwisowe z rzędu zaliczył wspomniany wcześniej debiutant, na tablicy wyników pojawiło się 17-6 dla Craftveny. Taki wynik najwyraźniej uśpił graczy w czarnych koszulkach, którzy pozwolili swoim rywalom się rozkręcić. O ile w pierwszym secie wypracowana zaliczka pozwoliła na dowiezienie wyniku do końca, tak w drugim Team Looz wskoczył wreszcie na wysokie obroty i to oni wygrali tę partię do 19. Podobnie było również w ostatnim secie, który nie był tak bardzo wyrównany, ale w końcówce Craftvena zdołała nieco podgonić wynik i ostatecznie set ten zakończył się 21-18 dla Team Looz. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu obu drużyn i tym razem najlepszym graczem meczu został Mateusz Pietrzykowski. Podsumowując spotkanie trzeba przyznać, że Craftvena mimo braków kadrowych była dla swoich przeciwników godnym rywalem i przy odrobinie szczęścia to oni mogli wygrać spotkanie.
Port Gdańsk – Wirtualna Polska
Spotkanie pomiędzy Portem Gdańsk a Wirtualną Polską anonsowaliśmy jako to, które może mieć duży wpływ na kształt podium. Dla ‘Portowców’ było to pierwsze spotkanie w grupie mistrzowskiej. W składzie desygnowanym do gry zabrakło etatowych graczy drużyny z doków, takich jak Piotr Baj czy Radosław Ługowski. W zamian za nich zobaczyliśmy rzadko oglądanego w obecnym sezonie Radosława Serdackiego czy debiutujących w drużynie Andreya Oknova oraz Mateusza Rosę. Co ciekawe, ten ostatni gracz jest rodzonym bratem doskonale znanego z występów w Siatkarskiej Lidze Trójmiasta Łukasza Rosy, który tego dnia… zagrał po przeciwnej stronie siatki. O ile dobrze kojarzymy, jest to sytuacja absolutnie bezprecedensowa. Jeśli chodzi o spotkanie to było ono bardzo emocjonujące i często pod siatką dochodziło do pewnych zgrzytów. Już pierwszy set pokazał, że obie ekipy są niezwykle zdeterminowanego, aby odnieść zwycięstwo. W końcówce pierwszej partii, przy stanie 19-19 i ataku jednego z graczy Portu doszło do sytuacji, którą należy stawiać za wzór zachowania. Walczący ze swoją drużyną o podium rozgrywek przy stanie 19-19 przyznał, że po ataku jednego z graczy Portu piłka poszła po jego palcach i finalnie punkt trafił do drużyny w granatowych koszulkach, którzy wygrali tę partię do 19. Drugi set zdecydowanie lepiej rozpoczęli gracze w ‘biało-czerwonych’ barwach (6-1). Z czasem Port zdołał odrobić straty, ale po niezwykle zaciętej końcówce WP doprowadziła do wyrównania w setach. Trzeci set nie obfitował już w takie emocje. Wypracowana na początku przez ‘Portowców’ zaliczka była z czasem tylko powiększana i set zakończył się zwycięstwem drużyny Arkadiusza Sojko 21-11.
BES-BLUM Nieloty – ACTIVNI Gdańsk
Obecna sytuacja drużyny BES-BLUM Nieloty przypomina nam trochę tę opisaną niegdyś przez Adama Mickiewicza. Oddajmy głos jednemu z najwybitniejszych polskich poetów. ‘Już był w ogródku, już witał się z gąską. Kiedy skok robiąc wpadł w beczkę kopaną (…)’. Zapewne rozumiecie, o czym piszemy. Drużyna Nielotów była na ostatniej prostej w kierunku podium rozgrywek. Po drodze trzeba było ogolić ACTIVNYCH i pokusić się o zdobycz w spotkaniach z Pięknymi oraz Dream Volley. Co tymczasem zrobili gracze BES-BLUM? Mówiąc pokrótce – zaprosili ACTIVNYCH do tańca, z czego ci, szczególnie w trzecim secie, skrzętnie skorzystali. Można powiedzieć, że drużyna Mateusza Bone nie wyciągnęła wniosków po dwóch pierwszych setach, które umówmy się – do najłatwiejszych nie należały. Ekipa BES-BLUM zachowała się dokładnie tak, jak zachowuje się krnąbrne siedmioletnie dziecko, któremu rodzic z uporem maniaka powtarza, by nie ciągnęło psa za ogon, bo może to mieć swój przykry finał. Koniec końców, dzieciakowi wydaje się, że jest mądrzejszy i efekt tego może być tylko jeden. Pierwszy set zakończył się wygraną 21-19 dla Nielotów. Kto wie, jak potoczyłaby się ta partia, gdyby ACTIVNI nie zepsuli ośmiu! zagrywek z rzędu. W drugim również nie obyło się bez problemów. Drużyna Artura Kurkowskiego grała naprawdę dobrze blokiem i ich rywale mieli spore problemy ze sforsowaniem zasieków rywala. Ostatecznie, Nieloty dzięki lepszej drugiej części drugiego seta wygrały tę partię do 18. Trzeci set zaczął się w najlepszy możliwy sposób dla ACTIVNYCH (6-2). Z czasem ich przeciwnicy wyrównali i był to dokładnie ten moment, w którym pomyśleliśmy, że mecz zakończy się zwycięstwem faworyzowanej drużyny w stosunku 3-0. Nic bardziej mylnego. Po chwili asem serwisowym popisał się kapitan drużyny ACTIVNI Gdańsk, a następnie monster blockiem popisał się Jarosław Szmigielski i ‘Żółto-czarni’ wyszli na czteropunktowe prowadzenie, którego już nie wypuścili. Tym samym sprawili naprawdę dużą niespodziankę i zdobyli jeden punkt, który będzie miał ogromne znaczenie w kontekście układu tabeli. Gracze Nielotów z kolei, nie wykorzystali naprawdę ogromnej szansy i z pewnością w poniedziałkowy wieczór szybko nie zasnęli.
Allsix by Decathlon – MiszMasz
Jakby to powiedzieć – rutyna. MiszMasz w trzeciej lidze się po prostu z rywalami bawi. Był taki moment, w którym pomyśleliśmy, że zobaczymy, czy ekipa Andrzeja Tararuja zdoła potwierdzić swoją dominację w grupie mistrzowskiej. Jaki jest tego efekt? Dwa spotkania, dwie wygrane, stosunek setów 6-0. Czy można chcieć czegoś więcej? Po poniedziałkowych spotkaniach było naprawdę blisko, aby drużyna MiszMasz stała się pierwszą, która wygra swoją ligę w sezonie Jesień’20. Po ich spotkaniu odbył się bowiem mecz Chilli Amigos z Portem Gdańsk, w którym wicelider przegrał 1-2. To oznacza, że drużyna M&M ma obecnie o sześć punktów więcej niż Chilli Amigos i musieliby najbliższe dwa spotkania przegrać w stosunku 0-3, ich rywal z kolei wygrać 3-0. Dobra, te dyrdymały były tak głupie, że po chwili uznaliśmy słowa Zbigniewa Stonogi cyt.: ‘szkoda strzępić ryja’ za zasadne. Tak czy siak, MiszMasz do wygrania trzeciej ligi potrzebuje jednego punktu. Patrząc jednak na dyspozycję w meczu z Allsix i na przestrzeni całego sezonu, jest to więcej niż pewne. Jeśli nasi drodzy czytelnicy znacie kogoś, kto uważa inaczej to zalecamy abyście baczniej się tej osobie zaczęli przyglądać. Co tu dużo mówić – osoba ta ma zadatki na szaleńca. Wracając do meczu, nie ma tu zbytnio o czym pisać. Pierwszy set – dewastacja. Wygrana do 7. Drugi nieco bardziej wyrównany. Tym razem do 14. Najciekawiej było w ostatniej partii, w której Decathlon zdołał ugrać 18 punktów. To nie jest jednak najciekawszą statystyką w tym spotkaniu. Allsix by Decathlon w trakcie spotkania popełnił aż 25! błędów własnych i co tu dużo mówić – tak meczu wygrać się nie da.