Obecny sezon jest naprawdę szalony dla drużyny Epo-Project. Nie ma co owijać w bawełnę –czasami był niezły, czasami słaby. Zdarzało się również tak, że był beznadziejny. Mimo to, drużyna z Żukowa stanęła w środowy wieczór przed szansą na wskoczenie do grupy mistrzowskiej. Z pewnością byłaby to podróż last minute. Na taki stan rzeczy wpłynęły korzystnie układające się wyniki przeciwników, którzy grali ‘pod Epo’. Aby znaleźć się w grupie mistrzowskiej Epo-Project musiało wygrać ze Speednetem w stosunku 3-0 i dodatkowo wykręcić możliwie najlepszy wynik małych punktów. To paradoksalnie nie był plan, którego nie dałoby się zrealizować. W ekipie Speednetu, w kolejnym już meczu zobaczyliśmy zaledwie sześciu graczy. W ich szeregach zabrakło uznawanego za jednego z najlepszych środkowych w lidze – Grzegorza Gnatka oraz atakującego – Kacpra Iwaniuka, który bardzo często w poprzednich spotkaniach brał ciężar zdobywania punktów na swoje barki. Pierwszy set od początku był bardzo wyrównany. To, co było w nim nadzwyczajnego to dość duża liczba asów serwisowych obu drużyn (4-3) już w pierwszej części jego trwania. Do połowy pierwszej partii mieliśmy zatem walkę punkt za punkt. Z czasem Epo zdołało odjechać swoim rywalom (19-12) i było jasne, że tej partii już nie wypuszczą. Drugi set to dominacja graczy w zielonych koszulkach. Speednet w tej partii popełniał masę błędów własnych, które najzwyczajniej w świecie – w pierwszej lidze nie przystoją. Efekt? Wygrana Epo do 12. W trzecim secie do pewnego momentu lepiej prezentowali się ‘Programiści’, którzy wygrywali już 13-8. Po chwili, mieli jednak problemy z przyjęciem zagrywki Piotra Labudy oraz ze skutecznym w bloku i ataku Damianem Kolką, w efekcie czego Epo zdołało wyrównać. Jaki był koniec chyba się domyślacie. Mimo wygranej za trzy punkty, Epo-Project zabrakło dziewięciu małych oczek, by znaleźć się w grupie mistrzowskiej. Jeśli chodzi o drużynę Speednetu to czas się wziąć w garść. Tak grająca drużyna jak w ostatnich dwóch spotkaniach staje się głównym kandydatem do spadku.
Dzień: 2020-10-21
Sprężystokopytni & Kitku – AXIS
Po wtorkowym wieczorze, w którym ‘Rebelianci’ wygrali dwa spotkania stało się jasne, że drużyna AXIS wylądowała na ostatnim miejscu w ligowej tabeli. Okazję do zmiany takiego stanu rzeczy mieli już dzień później, kiedy to mierzyli się z drużyną Sprężystokopytnych & Kitku. Jednocześnie wiadomym było, że to ich rywale są faworytem tego spotkania i kwestia ta była oczywista dla każdego. Z drugiej strony, w obecnym sezonie było już tyle niespodzianek czy nawet sensacji, że nie można było całkowicie przekreślać możliwości zdobycia punktów przez graczy w czerwonych koszulkach. Tym razem zaskoczenia jednak nie było. Sprężystokopytni & Kitku wygrali spotkanie w stosunku 3-0. Nie oznacza to jednak, że nie przytrafił im się gorszy moment. Tym był drugi set, w którym gracze S&K pozwolili swoim rywalom na rozwinięcie skrzydeł, dzięki czemu AXIS zdobyło osiemnaście oczek. W pierwszym i trzecim secie pojedynek był tak jednostronnym widowiskiem, że trudno byłoby tu coś sensownego napisać. Wynik 3-0 sprawia, że drużyna Kacpra Goszczyńskiego traci do podium zaledwie jeden punkt. AXIS z kolei notuje ósmą porażkę ligową z rzędu i coraz bardziej dryfują w kierunku trzeciej ligi. Pocieszeniem dla drużyny Fabiana Polita jest to, że poza spotkaniem z DNV GL oraz Team Spontan czekają ich jeszcze arcyważne spotkania z bezpośrednimi rywalami w walce o utrzymanie.
Tufi Team – PROtotype Volleyball
Zgodnie z tym, o czym pisaliśmy w zapowiedzi, spotkanie było bardzo istotne dla obu drużyn. PROtotype wygrywając 3-0 znalazłoby się w grupie mistrzowskiej, natomiast Tufi Team, które miało zapewnioną grupę mistrzowską, walczyło o nadgonienie punktów, które dzieliły ich od Omidy Team oraz Volley Gdańsk. Środowy mecz był drugim z rzędu, w którym zabrakło prawdziwego lidera tej drużyny – Piotra Watusa. Z drugiej strony, okazję do debiutu w nowych barwach mieli Jakub Kozłowski (poprzednio Team Spontan), którego bodajże po raz pierwszy w SL3 widzieliśmy na libero oraz Mateusz Uciński. Sam mecz lepiej rozpoczęli gracze PROtotype Volleyball, wychodząc na prowadzenie 5-0, po którym Tufi musiało wziąć czas. Ten przyniósł oczekiwany rezultat, bowiem po chwili na tablicy wyników pojawiło się 10-8 dla drużyny Mateusza Woźniaka. Od tego momentu trzecia siła obecnego sezonu miała kontrolę nad poczynaniami na parkiecie. W końcówce Mateusz Uciński obił blok i Tufi mogło cieszyć się z wygrania pierwszej partii. Drugi set zakończył się dokładnie takim samym wynikiem jak pierwszy. O tym, że to Tufi ponownie wygrało, zadecydowała mniejsza liczba błędów własnych. To właśnie po jednym z nich ‘Tuffiki’ cieszyły się z wygranej seta, a co za tym idzie – całego meczu. Ostatnia partia zaczęła się lepiej dla ekipy Mateusza Woźniaka (9-6). Po chwili ‘Transformersi’ zanotowali konkretną serię, dzięki której wyszli na prowadzenie (14-13). Tym razem to Tufi popełniało więcej błędów, dzięki czemu PROtotype ugrało jednego seta, który będzie zapewne bardzo istotny w kontekście walki o utrzymanie. Tufi z kolei może żałować braku trzech oczek. Gdyby udało im się je zdobyć, do wicelidera rozgrywek – Volley Gdańsk traciliby zaledwie jeden punkt.
Bombardierzy – Chilli Amigos
Nie będziemy się szczypać – jedziemy od razu z grubej rury. Ok, napiszemy to tak, żeby jednak ominąć co niektóre słowa, ale koniec końców każdy będzie wiedział o co chodzi. Pani i Panowie, Chilli Amigos dało w środowy wieczór ciała. Gracze w czerwonych koszulkach mieli przed spotkaniem dosłownie wszystko, aby ten mecz wygrać. Oczywiste było to, że ich główni rywale w walce o mistrzowski tytuł – drużyna MiszMasz zapewne poradzi sobie ze drużyną Speednetu. Oznaczało to mniej więcej tyle, że brak wygranej w meczu z Bombardierami byłby katastrofą. Nie wiemy czy kojarzycie taki program na National Geographic – ‘katastrofa w przestworzach’. Wydaje nam się, że grono badaczy powinno zrobić rekonstrukcję tego, co wpłynęło na porażkę Chilli Amigos. My co prawda ekspertami nie jesteśmy, ale znaleźliśmy co najmniej kilka powodów takiego stanu rzeczy. W zapowiedzi przedmeczowej napisaliśmy takie oto zdanie: ‘Jeśli drużyna będzie tego dnia dobrze dysponowana, a ich rywale będą mieli obniżkę formy to mikstowy skład jest w stanie urwać minimum jeden punkt. No właśnie, czy zauważyliście ile razy użyliśmy słowa ‘jeśli’?’ I wiecie co? Tych jeśli było od cholery. Czy drużyna może wygrać, jeśli ich rywale są tego dnia świetnie dysponowani? Czy drużyna może wygrać, jeśli nie ma na meczu ich najlepszego zawodnika? Czy drużyna może wygrać, jeśli popełnia tyle błędów własnych? Czy drużyna może wygrać jeśli jest nieskoncentrowana? Wreszcie – czy drużyna może wygrać ‘na stojąco’? Jeśli choć na jedno z pytań odpowiedzieliście przecząco to macie odpowiedź, co wydarzyło się w tym spotkaniu. My dodamy tylko, że była to składowa kilku czynników. Słówko o Bombardierach, bo to oni byli bądź co bądź prawdziwymi bohaterami tego spotkania. Nic nie imponuje nam tak, jak drużyna z dołu tabeli wychodząca na wicelidera z pełną wiarą w to, że uda się go pokonać. Już jakiś czas temu pisaliśmy, że w ekipie drzemie potencjał, który z czasem odpali. Odpalił na koniec rundy zasadniczej i pięć punktów w dwóch meczach zmienia totalnie ogląd na ich obecną sytuację.
Piękni i Młodzi – Team Spontan
Dla drużyny Pięknych i Młodych spotkanie przeciwko Team Spontan było już drugim, do którego przystąpili w środowy wieczór. Był to zarazem pierwszy taki przypadek, bowiem do tej pory nie zdarzyło się, aby drużyna Radosława Koniecznego grała więcej niż jedno spotkanie w trakcie dnia meczowego. Po odprawieniu z kwitkiem drużyny BL Volley przyszedł czas na Team Spontan. Inna drużyna – ten sam cel. Celem w środowy wieczór było ogranie rywali w stosunku 3-0. Mecz rozpoczął się zgodnie z przewidywaniami – od prowadzenia Pięknych. Bardzo dobrą robotę wykonywał rozgrywający drużyny – Piotr Pepliński, który w bardzo krótkim odstępie czasu dwukrotnie rozrzucał blok, dzięki czemu na czystej siatce zaatakowali kolejno Radosław Konieczny oraz Daniel Gierszewski. Mimo to, była to naprawdę udana partia w wykonaniu Spontanicznych. Tak naprawdę, rywale zdołali im odjechać dopiero w drugiej części seta, kiedy ‘Oranje’ mieli problemy z przyjęciem zagrywki. Drugi set przez długi moment przypominał nam mecz Pięknych z Range Soft VT. Gracze w granatowych koszulkach prowadzili już 9-0 i chcieli doprowadzić do tego, aby pobić rekord w różnicy punktowej pomiędzy drużynami. Podobnie jak w meczu z Range i tym razem się nie udało. Ostatecznie ‘Spontaniczni’ zdołali zdobyć siedem oczek. Trzeci set zaczął się zgodnie z przypuszczeniami – od wysokiego prowadzenia faworytów do wygrania ligi. Ostatecznie partia ta zakończyła się wynikiem 3-0 i była to ósma wygrana z rzędu drużyny, która nie straciła do tej pory choćby seta.
Bombardierzy – Niepokonani PKO Bank Polski
Przed spotkaniem zastanawialiśmy się, czy w meczu może dojść do niespodzianki. Wbrew temu, co sądził nasz ekspert – Maciej Kot, za taką uznalibyśmy wygraną drużyny Niepokonani PKO Bank Polski. Redakcja uznała jednak, że szalenie istotnym czynnikiem w ligowych zmaganiach jest element doświadczenia. To stało zdecydowanie po stronie Bombardierów, którzy osiągnęli już dwucyfrową liczbę spotkań w momencie, kiedy nikt w chińskim Wuhan nie uznawał delektowania się nietoperzem za coś niestosownego. Dodatkowo, przed spotkaniem dowiedzieliśmy się, że w szeregach ‘Bankowców’ zabraknie ich prawdziwego lidera – Tomasza Remera. Mniej więcej w połowie pierwszego seta Bombardierzy zdołali odjechać swoim rywalom, wykorzystując to, co jest obecnie największą bolączką ‘Bankowców’. Mowa tu oczywiście o przyjęciu. Po trzech asach serwisowych z rzędu Bombardierzy prowadzili już 14-6 i w zasadzie drużyny mogły myśleć już o następnym secie. W nim lepiej rozpoczęli gracze Dawida Piankowskiego, którzy wyszli na prowadzenie 9-3. To, po chwili dzięki dobrej zagrywce kapitan drużyny – Joanny Drewczyńskiej się zmniejszyło, ale finalnie nie zmieniło to zwycięzcy tego seta. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że ‘Bankowcy’ zaprezentowali się znacznie lepiej niż w pierwszej partii i przed trzecim setem mogli mieć nadzieję na to, że zdołają powalczyć o choćby punkt. I rzeczywiście – długo tak to wyglądało (15-15), ale ostatecznie wprowadzony w drugim secie Andrzej Pikor dość znacząco przyczynił się do ‘zrobienia różnicy’ i do końca spotkania punkty zdobywali już tylko gracze w czarnych koszulkach.
Piękni i Młodzi – BL Volley
O tym, że Piękni i Młodzi byli zdecydowanym faworytem tego spotkania nie trzeba było nikogo przekonywać. Mimo to, BL Volley chciał powalczyć o to, aby zaprezentować się z dobrej strony. Czy to się im udało? Cóż, wstydu nie było, ale powodów do optymizmu również. W trakcie spotkania zobaczyliśmy dość eksperymentalne ustawienie poszczególnych zawodników Pięknych i Młodych. Dla przykładu: na środku zagrał Radosław Konieczny, a na prawym skrzydle – Mateusz Behrendt. Sądzimy, że nie miało to zbyt dużego znaczenia i nawet gdyby któryś z tych graczy zagrał na pozycji libero to i tak wygrana w meczu byłaby formalnością. Nie ma się co oszukiwać, obecnie drużyna w granatowych koszulkach męczy się grając w drugiej lidze i czeka na wiosnę, kiedy przyjdzie im rywalizować na wyższym poziomie. O to, aby nie było zbyt nudno, jak zwykle zadbał Mateusz Chyl, który wraz z Radosławem Koniecznym wcielili się w rolę komentatorów, którzy przy okazji zadbali o dobre nastroje graczy w granatowych koszulkach. Pierwsza partia zakończyła się zwycięstwem PiM do dziewięciu. W drugim secie Piękni co rusz ryzykowali na zagrywce, w efekcie czego zepsuli ich naprawdę sporo. W związku z tym, w połowie seta na tablicy wyników widniało 12-9 dla faworyzowanej drużyny. Po chwili ekipa podkręciła nieco tempo, w efekcie czego wygrali tego seta do dziesięciu. Najciekawiej w trakcie meczu było w ostatnim secie. Tu Piękni i Młodzi mieli problemy z przyjęciem, dzięki czemu to BL Volley wygrywało partię 13-11. Po chwili jednak, wszystko wróciło do normy i mecz z przechodzącej piłki zakończył Arkadiusz Kowalczyk.